Był to jeden ze spokojnych, lipcowych popołudni, gdy siedzieliśmy nad ogromnymi kubkami z zimną kawą, udając, że spędzamy ze sobą czas. Prawda była zgoła inna. Zazwyczaj odlatywałam myślami gdzieś daleko, a Jiyong zajmował się telefonem, zawartością foliowych woreczków, tekstami piosenek lub książkami. Wszystkim, tylko nie rozmową ze mną.
Nie wydaje mi się, by nam to jakkolwiek przeszkadzało. Gdyby tak było, zapewne próbowalibyśmy zmienić bieg rzeczy jak najszybciej. Siedzieliśmy jednak bez słowa, a mnie przygniatał zaduch panujący w salonie. Dym papierosowy znajdował się wszędzie, a okna pozostawały zamknięte. Brak świeżego powietrza wynikał z tego, że Jiyong nie lubił, gdy były choćby delikatnie uchylone. Pokój był niemal zatęchły, empirowe zasłony przestały być beżowe, a przybrały barwę mdłą, szarawą. Powoli zaczynało się ściemniać, a mimo to nie zaświeciliśmy światła. Lubiliśmy ponury nastrój, który towarzyszył ciemności.
Pogoda była, jak dla mnie, idealna. Jak na lato, było dosyć chłodno, dzięki czemu nie musieliśmy załączać na noc klimatyzacji. Słońce przez cały dzień pozostawało schowane, a zachmurzone niebo utożsamiałam ze swoim wnętrzem. Do duszy Jiyonga także, jednak nie miałam odwagi, by mu o tym powiedzieć; pewnie sam doskonale o tym wiedział. Żył sam ze sobą tak wiele lat, na pewno zdążył poznać samego siebie.
— Mam trzydzieści dwa lata i jestem ćpunką. Praktycznie nie mam pracy, a moja najlepsza przyjaciółka siedzi w USA. Nawet nie zadzwoni! Klucze od mieszkania leżą gdzieś za kanapą wraz z bransoletką, którą mi podarowała. Z kolei facet, którego kiedyś kochałam, zdradził mnie z dziewczyną, której nienawidzę — wydukałam, nie będąc świadomą, dlaczego to zrobiłam. Wypluwałam z siebie słowa, jakbym bała się, że gdyby zostały wewnątrz mnie przez sekundę dłużej, mogłabym się nimi zadławić. Wstrzymałam oddech w oczekiwaniu na jego reakcję.
Jiyong lekceważąco wzruszył ramionami, nie będąc poruszonym moimi słowami. Uniósł nagle wzrok znad swojego smartfona, przez co przeszedł mnie lodowaty dreszcz.
— Nienawidzisz Kiko przez to, co ci zrobiła, czy też nie lubiłaś jej już wcześniej?
Szczera odpowiedź nie mogła niczego pogorszyć, więc postanowiłam zaryzykować. Zamknęłam oczy, chcąc urwać kontakt wzrokowy. Sprawa pomiędzy nimi była już zakończona, identycznie jak mój związek z Seunghyunem. Nie mógł mieć mi za złe tego, że nie przepadałam za jego byłą kobietą.
— Wcześniej, o wiele wcześniej.
— Dlaczego?
Zdawał się naprawdę nie znać prawdziwego powodu mojej niechęci do Kiko. Odebranie mojego chłopaka było ostatecznym gwoździem do trumny dogrzebującej ją jako kandydatkę na moją przyjaciółkę, choć wszystko zaczęło się już podczas naszego pierwszego spotkania. A mówiąc precyzyjnie to w momencie, gdy zobaczyłam ją na okładce Vogue. Wyglądała idealnie, a mi wrzała krew w żyłach przez jej nieskazitelne piękno. Jej rozchylone, pełne i krwistoczerwone usta były moją nocną zmorą, która skutecznie psuła dobre samopoczucie. Z każdą mijającą minutą niechęć rosła jak śnieżka, do której dodaje się na bieżąco śniegu, by uderzyła z mocniejszą siłą, aż w końcu stała się wielka, a tym samym, zauważalna dla innych.
— Byłam zazdrosna — wielki skrót, a Jiyong skinął głową w zrozumieniu. Wyglądał jak mędrzec, gdy poruszał się w ten sposób.
— Typowo kobieca cecha.
Odruchowo się roześmiałam; niesamowite, że człowiek taki jak on, był tak ograniczony. Nie spodziewałam się, że od razu zrzuci winę na moją płeć.
— Blefujesz. Przecież niedawno na MAMA prawie pozabijałeś wszystkie fanki EXO, które zbyt głośno skandowały nazwę swojego ukochanego zespołu — przypomniałam mu złośliwie, nie kryjąc uśmieszku. Wywrócił oczami na samo wspomnienie tamtej gali.
— Noona, one darły się tak głośno, że nie byłem w stanie wytrzymać — syknął jadowitym tonem, mrużąc oczy, jakby planował rzucić się na moje gardło. — Nawet gdyby to były moje VIPy, tak samo bym się wściekł. Nienawidzę zbytniego hałasu. Dziesięć lat niemal nieustannej aktywności w tej branży źle działa na moje bębenki. Dodatkowy krzyk oraz pisk nie jest wskazany dla mojego zdrowia. Powinnaś sama o tym wiedzieć, występujesz przecież na scenie.
Pokiwałam prędko głową, przybierając postawę wyrozumiałej, ciepłej, kochanej i głupiej, bo od razu łykałam wszystko, co mi powiedział. Prawda była jednak zupełnie inna, a Kwon wiedział, że tego tak nie zostawię i powiem kilka słów od siebie. Ponownie uraczył mnie spojrzeniem bazyliszka.
— Zupełnie tak, jakby narkotyki były czymś zdrowym — kontynuowałam, niezrażona jego nieprzyjemnym wzrokiem. Ku mojemu zdziwieniu roześmiał się i leniwie oparł o kanapę, rozciągając ręce, jakby chciał pokazać mi salon w pełnej okazałości. Smartfon leżał na jego chudych udach.
— Substancje, które wzmagają moją kreatywność oraz pobudzają do działania są wręcz wskazane. Nie zrezygnuję z nich nigdy — odpowiedział, wyraźnie akcentując ostatnie słowo; spojrzał na mnie z rozbawieniem.
Lubił nasze popołudnie, podczas których robił wszystko, na co tylko miał chęć, gdy ja biłam się z burzą w głowie. Czasami, identycznie jak dzisiaj, dzieliłam się z nim swoimi rozmyślaniami wbrew swojej woli, jednak on zawsze sprowadzał moje myśli na inne tory. Robił to na tyle płynnie, że za każdym razem reagowałam dopiero po jakimś czasie. Tym razem przypominały mi się dni, kiedy wychodziłam z ciągu, a także pierwsze spojrzenie w lustro od długiego czasu. Zawsze nadmiernie dbałam o wygląd, obwieszałam się wszelaką sztucznością, jaka tylko została wymyślona. Miałam doczepione, ufarbowane włosy, sztuczne piersi, zrobioną twarz, doklejane rzęsy, żelowe paznokcie i permanentny makijaż. W tamtym czasie minęło sześć tygodni od ostatniej wizyty u kosmetyczki i fryzjerki, a widok, który ujrzałam w zwierciadle, mocno mnie przeraził.
Nigdy wcześniej nie doprowadziłam się do takiego stanu. Długie, rude włosy stały się wypłowiałe. Farba zmyła się do rdzawej barwy, rosyjskiego złota, a ringi, na których przedłużałam włosy, znacznie się obniżyły. Czarny niczym smoła odrost również był wyraźny i mocno odcinał się od dalszego koloru; pojawiły się kołtuny u nasady. Wyglądałam jakby strzelił we mnie piorun. Rzęsy niemal całkowicie odpadły. Pozostała jedna kępka na lewej powiece, na samym środku, co dawało efekt niemal komiczny. Moja sylwetka, na skutek brania amfetaminy, była nie tyle, co chuda, ale już niemal wychudzona.
W odruchu dotknęłam palcami wskazującymi wystających obojczyków, by następnie przejechać delikatnie w dół. Wyczułam pierwszy rząd twardych kości, a poniżej drugi. Tuż pod nimi znajdowały się implanty. Wcześniej były idealnie dopasowane do poziomu tkanki tłuszczonej, a tego dnia odstawały jak dwie piłki rzucające się w oczy, jakby były głównym punktem wychudzenia. Wyglądały jakbym robiła je w nielegalnej klinice za marne pieniądze, a nie jak coś, na co wydałam całą pensję z dziesięciu miesięcy. Oczywiście, miałam na myśli wypłatę za czasów świetności, bo obecnie nie zarabiałam nic.
Pamiętam, że odrost na paznokciach niemal sięgał środka, a dwa były złamane. Na lewej natomiast środkowy palec był zupełnie nagi, nieposiadający żelu ani hybrydy. Łatwo można było zauważyć w jak fatalnym stanie jest płytka paznokcia bez obróbki, po którą sięgałam od wielu lat. Może gdyby każda z tych rzeczy wydarzyłaby się osobno, a także w innym czasie, nie podziałałoby na mnie to niczym kubeł zimnej wody. Wtedy jednak, kiedy tylko to zobaczyłam, przestraszyłam się nie na żarty. Wiedziałam, że nigdy więcej nie chcę tak wyglądać.
Siedziałam przed Jiyongiem w nowych, karmelowych włosach sięgających bioder, delikatnie zakręconych w fale. Rzęsy miałam przedłużone metodą 3D oraz paznokcie w kształcie stiletto umalowane na pudrowy róż. Przytyłam kilka kilogramów bez jakiegokolwiek problemu, dzięki czemu piersi z powrotem wyglądały naturalnie. O ile, oczywiście, sztuczny biust może wyglądać naturalnie. Wyglądałam nienagannie, w głowie jednak wciąż był bałagan. Wspaniale czułam się przez kilka dni, ale później wszystko wróciło do szarej rzeczywistości: mieszkanie i G-Dragon przebywający w nim zaledwie kilka godzin w ciągu doby. Mężczyzna często wychodził, a ja zostawałam sama z myślami, że nie tak chcę żyć, wskutek czego wciąż tkwiłam w marazmie.
— Mam trzydzieści dwa lata, Jiyong — szepnęłam, nie potrafiąc odpędzić od siebie tej myśli, która raz po raz pojawiała się w mojej głowie, krążąc gdzieś obok jak natrętna mucha. Kwon, skupiony na telefonie, uniósł poirytowany wzrok. Nie lubił jak mu przeszkadzałam, ale byłam zbyt przerażona, aby się tym przejąć.
— I co z tego? To nie koniec świata.
Miałam ochotę wyrwać wszystkie włosy z głowy, nie zważając na to, ile wydałam na nie pieniędzy. W pierwszym odruchu dziwiłam się, że mnie nie rozumie. Był młodszy ode mnie o zaledwie cztery lata; chwilę później uświadomiłam sobie, dlaczego dla niego jest to drobnostką. G-Dragon to już niemalże legenda. On, nawet gdy się zestarzeje oraz umrze, będzie kochany przez tłumy osób. Nawet teraz, w spranych jeansach, a także rozciągniętej bluzie wyglądał jak ktoś, kto na koncie posiada miliony. Jego charyzma sprawiała, że zjednał sobie tak wielu ludzi. U mnie był to wygląd, który bezpowrotnie miałam utracić za kilka miesięcy, jak tylko na koncie pozostanie pustka. Moja naturalna wersja nie była czymś, co pomogłoby mi zdobyć nowych fanów ani też zatrzymać na miejscu tych starych. O ile ktokolwiek jeszcze został, a zaczynałam w to wątpić.
Myśli przyspieszały z każdą sekundą. Mogłam poprosić o duet lub chórki w piosence wchodzącej w skład nowego albumu. Cokolwiek, byleby znów zaistnieć. Wiedziałam jednak, że byłoby to wysoce nieprawdopodobne. Gdyby nie on, najpewniej byłabym już nieżywa, a nie chodziło mi o odratowanie po wzięciu zbyt wielkiej ilości narkotyków, lecz o stan psychiczny po zerwaniu z Seunghyunem. Wiele mu zawdzięczałam, dlatego nie mogłam go o to prosić.
Moje istnienie od długich miesięcy tkwiło w martwym punkcie, a co gorsze wciąż nie miałam pomysłu jak się z niego wydostać. Wszystko było szczerze beznadziejne oprócz mężczyzny; wyglądał jak prywatny Bóg, w którego wpatrywałam się w ostatnich godzinach życia. Był nadzieją, oparciem... wszystkim, a mimo to czułam się jakbym żyła w piekle.
— Potrzebujesz czegoś? Chanel wydało nową kolekcję. Naprawdę piękna. Widziałem olśniewającą granatową suknię z dodatkiem koronki, pasowałaby ci.
Och, kurwa. Potarłam skronie, nerwowo poruszając się na fotelu.
— Pożyczysz mi swoje Lamborghini? — zapytałam, starając się zabrzmieć nonszalancko. Jedną rzeczą, której Jiyong nie zrobiłby nigdy dla nikogo, było oddanie kluczyków do drogocennego samochodu. Jego Aventador był w odcieniu matowej czerni, posiadał fioletowe szyby i obniżone zawieszenie, a wnętrze zostało wykonane na specjalne zamówienie. Koszt całkowity mieścił się w okolicach moich pięcioletnich zarobków. Roześmiał się, kręcąc przy tym głową, jakby uważał mnie za wariatkę, co mnie nie zdziwiło. Musiałam być szalona, prosząc go o coś takiego.
— Nigdy w życiu — odparł, nie pesząc się swoją ostrą odpowiedzią. — Ale mogę zadzwonić do wypożyczalni samochodów. Powiedz mi tylko co chcesz. Ferrari? Tesla? Nissan GTR?
Po raz kolejny potarłam skronie, próbując skupić się na odpowiedzi. Naprawdę nie potrzebowałam samochodu, jedynie bezgranicznego zaufania. Chciałam przyjaźni, nawet jeżeli byłam świadoma, że ta relacja nią nie była. Z drugiej strony jednak, o ile wypożyczy mi samochód na swoje nazwisko, to wszelkie problemy skierują się również na niego. A to już mała namiastka tego, czego pragnęłam.
Może, jeśli Jiyong mi zaufa na tyle, by wziąć odpowiedzialność za moje czyny na siebie, mój stan psychiczny ulegnie poprawie. Możliwe, że potrzebuję po prostu zaufania od drugiej osoby.
— GTR — powtórzyłam ostatnią nazwę, którą usłyszałam. Pokiwał głową, nie kwestionując mojego wyboru. Zamiast tego wypytywał wciąż:
— Jaki kolor lakieru? Czarny, szary, czerwony? — milczałam, zupełnie jakbym próbowała go dopasować do butów.
— Szary — odpowiedziałam w końcu po długim namyśle. Pstryknął palcami, jakby chciał powiedzieć „gotowe”, po czym wybrał numer i przyłożył telefon do ucha. Jego twarz wyrażała pełne skupienie. Wpatrywałam się w mężczyznę, ale słowa, które wypowiadał, umykały mi pomimo uszu. Siedziałam głucha, czekając na jedną, ważną decyzję, a kiedy ją usłyszałam miałam ochotę wyskoczyć przez okno.
— Na nazwisko Park. Park Bom.
Kurwa mać. To nie tak miało wyglądać. Samochód miał być wzięty na niego, aby pokazał mi, że darzy mnie zaufaniem, dzięki czemu mogłabym egoistycznie podnieść się dzięki temu na duchu. Siedziałam z miną jakby dał mi w twarz, czego nie był w stanie zauważyć, bo wzrok wbił w biblioteczkę. Po chwili zmarszczył brwi, jakby zaobserwował, że jedna książka znajduje się tam, gdzie nie powinna. W normalnej sytuacji serce podeszłoby mi do gardła ze strachu, lecz wtedy było mi wszystko jedno.
— Nie — odezwał się nagle ostrym tonem, co uświadomiło mnie, że wcale nie chodziło o jego zbiór biografii, lecz o rozmowę telefoniczną. — Płatność na nazwisko Kwon Jiyong, lecz samo wypożyczenie dla Park Bom. Płatność kartą. Tak, dokładnie tak.
Znałam ten ton głosu: pouczający, niemal niecierpliwy, poddenerwowany. Głos mówiący „jesteś jebanym debilem czy tylko udajesz?”. Używał go stosunkowo często do osób, które nie były w stanie za pierwszym razem zrozumieć tego, co się do nich mówi. Bądźmy szczerzy, mało kto to potrafił. Sama zawsze uczyłam się długo, prawie mozolnie. Dopiero po kilkukrotnym powtórzeniu lub pokazaniu potrafiłam wszystko zrozumieć.
Jiyong z kolei wszystko łapał w lot. Dlatego, kiedy musiał coś pokazywać lub powtarzać po raz n-ty, doprowadzało go to niemal do białej gorączki i nawet się z tym specjalnie nie krył. Wręcz przeciwnie: denerwował się na nich, jakby to oni byli winni, że nie urodzili się G-Dragonem. Analizując jego zachowanie, niemal zapomniałam o tym, że chciał wypożyczyć auto za swoje pieniądze. Może to głupie z mojej strony, ale liczyłam, że zrobi odwrotnie: odpowiedzialność za samochód weźmie na siebie, a mi każe zapłacić. On z kolei jednak postąpił inaczej. Nie była to pierwsza rzecz, którą mi kupił, lecz druga, pod warunkiem, że bierzemy pod warunkiem całą gamę nielegalnych substancji, którymi od pewnego czasu mnie częstował. Pierwszą były szpilki od Louboutina, które stały w przedpokoju jako buty wyjściowe; kupił je, ponieważ obuwie, w którym do niego przyszłam, pewnej nocy wylądowało za oknem. Była to noc okraszona MDMA oraz amfetaminą, jednak myślę, że widok latających czółenek od Chanel był tego wart. On również tak sądził.
Z racji, że nie miałam w czym wychodzić do sklepu, dostałam w prezencie buty. Wydawało się to łatwiejsze niż sięgnięcie za kanapę po klucze od mojego mieszkania, by pojechać tam i przywieźć te, które już posiadałam. Jego myślenie było intrygujące, a ja, jako kobieta, nigdy nie pozbyłabym się okazji kupna nowych pantofli. Louboutiny, które mi podarował były czarne, klasyczne, na trzynastocentymetrowym wąskim obcasie. Trzynastki. Och, kurwa.
Przerażona przeniosłam spojrzenie na Jiyonga, który w skupieniu wertował kieszenie spodni. Wydawał się być spokojniejszy.
— Podwieziesz mnie do mieszkania? Muszę jechać po jakieś płaskie buty, nie dam rady prowadzić auta w tak cholernie wysokich obcasach — poprosiłam, jednak zamiast odpowiedzieć, spojrzał na moje, a następnie swoje stopy, jakby chciał je porównać Najwidoczniej doszedł do wniosku, że jego są o wiele większe, po czym skinął głową.
Czy on... chciał pożyczyć mi swoje buty?
W głowie od razu pojawił się obraz jego srebrnych, brokatowych oksfordek, które od pewnego czasu były moim marzeniem. Pokręciłam głową. Odpada. Uczucie pewnie równałoby się z tym, jakbym założyła na nogi kajaki. Wolałabym już prowadzić samochód w szpilkach. Wydawało mi się to bezpieczniejsze.
Wstałam z fotela, po czym uklęknęłam przy siedzeniu kanapy, chcąc sięgnąć za oparcie i wydostać klucze. Jiyong w tym samym czasie zaczął mówić, wstając.
— Wynająłem ci samochód na całe dwa dni. Odbierzemy go dziś o dziewiętnastej, za dwa dni o tej samej godzinie musisz z nim wrócić do wypożyczalni. No, ewentualnie możesz się spóźnić dwie godziny, bo później zamykają. Tyle jeszcze jestem w stanie dopłacić. Jeśli jednak się spóźnisz, będziesz musiała wyłożyć hajs sama, a za noc liczą ekstra, więc cię ostrzegam. Dobrej zabawy, noona.
Skinęłam głową bardziej do samej siebie niż do mężczyzny, ponieważ nie słuchałam go uważnie. Koniuszkami palców złapałam pęk kluczy, z uśmiechem podnosząc się na nogi. Mimo wszystko zadowolenie ze zdobyczy podkusiło mnie, by spojrzeć za sofę raz jeszcze. Leżała tam złota, cienka bransoletka, a mi natychmiast zacisnęło się gardło. Wbiłam w nią spojrzenie, bijąc się z myślami, aż w końcu westchnęłam głośno, jakbym chciała wypuścić z oddechem wspomnienia. Zostawiłam biżuterię w spokoju; mogła dla mnie leżeć już tam do końca swoich dni. Pożegnałam relację z Chaerin już jakiś czas temu, a rany zaczęły się zabliźniać. Wyciągnięcie jej mogło tylko pogorszyć sytuację.
Machnęłam Jiyongowi kluczami przed nosem, po czym roześmiałam się wesoło, bez skrępowania. Perspektywa posiadania szybkiego samochodu bardzo mnie ekscytowała. Wiedziałam już dokąd się wybiorę.
— Wszystko rozumiem. Nie ma szans abym się spóźniła. Dziękuję, że to dla mnie robisz. Jesteś najlepszy — uśmiechnął się, jednak nie odpowiedział. Milczał również w drodze do mieszkania. Po dojechaniu do wypożyczalni zapytał mnie jedynie, czy jestem podekscytowana. Wyszczerzyłam zęby w czymś co miało przypominać uśmiech...
… a później usłyszałam cenę za wynajem i prawie zemdlałam. Już miałam szarpnąć Jiyonga za ramię, a następnie wyjść jak najszybciej, kiedy mężczyzna wyciągnął czarną kartę, bez wahania regulując płatność. Zrobiło mi się sucho na języku. Byłam świadoma, że za dwa dni posiadania Nissana GTR mogłabym kupić małe, kilkuletnie auto. Cena była mocno wygórowana, lecz skoro dla niego nie było to problemem, mogłam się tylko cieszyć. Mężczyzna podał Jiyongowi kluczyk z szerokim uśmiechem, z sympatią puszczając perskie oczko. Kwon spojrzał na przedmiot z zerowym zainteresowaniem, wręczając mi go w dłoń; sam wyciągnął z kieszeni klucz do swojego samochodu, obracając nim na palcu wskazującym.
GTR odpalał się na guzik, co spowodowało moje niezadowolenie na twarzy. Wywołało to z kolei śmiech dwóch mężczyzn, którzy mi towarzyszyli. Mało się tym przejęłam. Z Jiyongiem, dzięki wspólnemu mieszkaniu, znaliśmy się niemal jak rodzeństwo, a drugi facet był mi zupełnie obojętny. Bardziej niż jego opinia interesowała mnie trasa, którą planowałam obrać.
To będzie jak orzeźwiająca woda, wyczekiwana wolność, zrealizowane marzenie. Wszystko to, czego potrzebowałam już od tak dawna. Dwa dni będą dla mnie jak wakacje, których pragnęłam już od dłuższego czasu. Miałam również nadzieję, że będzie to jak przekroczenie granicy, dzięki czemu wyrwę się z marazmu. Jak nowa miłość, nowe życie, wszystko to czego chciałam, lecz nigdy nie dostałam. A to wszystko dzięki Jiyongowi, który był jak anioł stróż, pilnujący, abym miała wszystko pod dostatkiem. Dbał o mnie tak, jak nigdy nikt tego nie robił, nawet moi rodzice. Pokazał mi, że jestem warta, że nawet mając tyle lat jestem w stanie jeszcze...
Coś osiągnąć? O czym ja w ogóle myślę? Co mój mózg mi podpowiada, do cholery?
Wpatrywałam się w kluczyk ze zdziwieniem pomieszanym ze zdenerwowaniem. Mały przedmiot, a sprawił, że zaczęłam myśleć optymistycznie. Co też pieniądze potrafią zrobić z człowiekiem... Uniosłam spojrzenie, zauważając przy tym, że stałam obok Kwona, a sprzedawca zniknął. Musiałam zamyślić się na tyle, że nie usłyszałam jak odchodził.
Brakowało mi słów, jednak chciałam się odezwać. Odczuwałam potrzebę podziękowania mu tak, jak na to zasługiwał, lecz nie umiałam odnaleźć odpowiednich słów. Wpatrywałam się więc w jego twarz, oczekując, że zacznie. Zupełnie jakby nie zrobił już wystarczająco dużo. Zbyt wiele od niego wymagałam.
— Widzimy się za dwa dni? — zapytałam w końcu, chcąc jakoś zacząć temat. Na podziękowania jeszcze będzie czas. Uśmiechnął się, zupełnie jakby zapomniał jak to jest być poważnym. Odwzajemniłam gest niemal natychmiast.
— Wszystko na to wskazuje. Już wiesz gdzie pojedziesz?
— Z pewnością do Daegu — odpowiedziałam zdecydowanie. Uniósł brew, nie kryjąc ciekawości.
— A co tam jest?
— Nie wiem, ale właśnie chcę się tego dowiedzieć.
— Właśnie za to cię lubię — odparł nagle, zostawiając mnie z rozchylonymi ze zdziwienia ustami. — Nie przesiąknęłaś show-biznesem, chociaż miałaś ku temu doskonałą okazję. Nie jesteś zniszczona tak, jak większość ludzi w tej branży. Nadal tkwi w tobie chęć poznawania świata, odkrywania wszelkich jego zakątków. Ja widząc auto mam chęć rzygać. Nawet nocne, samotne przejażdżki mnie już nie cieszą. Podróże kojarzą mi się tylko z pracą. Studio, firma, zdjęcia. Kurwa.
— Kurwa — powtórzyłam jak echo, nie kryjąc, że nie do końca dociera do mnie sens jego słów. Miał rację. Nie przesiąknęłam tym tak, by znienawidzić przemieszczanie się pomiędzy miastami. Nie zgorzkniałam, nie stałam się cyniczna, nie traktowałam nikogo z góry, nie wyzbyłam się uczuć. Byłam nudnym człowiekiem z odrobiną naiwności, to wszystko.
To był naprawdę dobry lipcowy wieczór, otaczający nas w miarę chłodnym, jak na lato, powietrzem. Wciągnęłam je do środka i głośno wypuściłam. Bardzo chciałam się narodzić na nowo. Ponownie uśmiechnęłam się do Jiyonga.
— Czas ruszać. Za dwa dni spodziewam się ciebie w mieszkaniu — odezwał się. Skinął głową na pożegnanie, wsiadł do samochodu i odjechał z piskiem opon, uprzednio używając klaksonu, aby jeszcze raz się pożegnać. Roześmiałam się, czując w duszy ciepło, które rozlewało się po całym ciele i napełniało niesamowitym uczuciem. Pierwszy raz od dłuższego czasu czułam się naprawdę dobrze, a mój wygląd nie miał z tym nic wspólnego. To było coś dla mnie obcego.
Wsiadłam za kierownicę, nacisnęłam guzik, a następnie ruszyłam przed siebie, kierując się na autostradę. To miał być początek mojego nowego, lepszego życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz