logo

7 wrz 2018

Rozdział 9

Lee Seunghyun lubił swoje małe mieszkanie. Podobał mu się prowansalski styl, w jakim było urządzone, pastelowe kolory skutecznie go uspokajały, a stary wygląd mebli przypominał o rodzinnym ognisku i kochaniu. Do tej pory nigdy nie miał do niego zastrzeżeń.
G-Dragon sprawiał wrażenie osoby, która powinna być goszczona w pałacach. Wypadało, a raczej należało, podsunąć mu krzesło stylizowane na tron, takie, ze złotymi podłokietnikami i krwistoczerwonym obiciem. Mężczyzna czuł się zobowiązany na wejściu podać mu Moët oraz trufle. Popielniczka zaś winna być wysadzana kryształami, a fakt, że Ri nie palił papierosów niczego nie zmieniał. Kwon Jiyonga powinno witać się po iście królewsku.
Victory nie miał żadnej z tych rzeczy, dlatego usiedli przy prostokątnym, drewnianym stole, na twardych krzesłach wykonanych z tego samego tworzywa. Było dziwnie niezręcznie.
— Jak się czujesz, hyung? — zapytał cicho Seungri, gdzieś pomiędzy szybkim spojrzeniem na telefon, a skrupulatnym poprawieniem platynowych włosów. Robił wszystko, aby nie spoglądać na Jiyonga zbyt długo. Doskonale wiedział, że ten widok mógł namieszać mu w głowie. Przesunął dłonią smartfona o kilka centymetrów w prawo; odpowiedź uzyskał po średnio minucie. Nie, żeby gdzieś mu się spieszyło.
— Dobrze. A ty? — głos miał szorstki, jednak Seunghyun wolał myśleć, że jest to wynik przyjmowania zbyt małej ilości płynów i częstych nagrań w studio. Nie chciał zawracać sobie głowy tym, że ulubiony hyung może być do niego uprzedzony zupełnie bez powodu. Potrząsnął głową, chcąc wyrzucić podejrzenia z głowy i odpowiedzieć na zadane pytanie. Nerwowo się uśmiechnął.
— Nie spotkaliśmy się, aby rozmawiać o mnie — odparł, poprawiając kołnierz białej koszuli, która nagle zaczęła go dziwnie uwierać. Chciał ją wnet ściągnąć, jednak nie mógł sobie na to pozwolić do czasu wyjścia Jiyonga. 
Wracał ze spotkania dotyczącego zarządzania akademią, które, nawiasem mówiąc, potwornie go wymęczyło, gdy zadzwonił Ji. Gdyby była to inna osoba, najpewniej bez poczucia winy by ją zbył, jednak nie mógł zrobić tego jeśli chodziło o Dragona. Mężczyzna był zbyt ważny, by odmówić mu chociaż godziny życia. Cenił siebie oraz swój czas, ale GD cenił o wiele bardziej.
— Nie? — zapytał retorycznie Jiyong, unosząc prawą brew i zerkając na niego uważnie. Ri uniósł ramiona, jakby chciał odrobinę schować swoją szyję i za pomocą tego gestu ukryć się przed bacznym spojrzeniem. Po chwili jednak sobie przypomniał, że przecież nie ma czego się obawiać. Wyprostował się, a nawet uśmiechnął; poprawił bransoletę zegarka na przegubie i zdążył spojrzeć na tarczę. Dochodziła dwudziesta druga, a Kwon póki co nie miał zamiaru wychodzić.
— Oczywiście, że nie, hyung! — w odpowiedzi Ri krzyknął, zbyt głośno i nerwowo, jednak Ji nie zwrócił na to uwagi. — Tu chodzi o ciebie, przecież chciałeś się widzieć.
Jiyong stukał palcami o blat stołu bardziej ze znudzenia, niż wyczekiwania. Rozejrzał się nieprzytomnym wzrokiem po salonie przyjaciela, jakby chciał zorientować się, gdzie właściwie się znajduje. Po chwili przeciągnął palcem wskazującym lewej dłoni po obojczyku i westchnął. 
— Chodzi o Park Bom — Seungri zmarszczył brwi, intensywnie mrużąc przy tym oczy. Zastanawiał się, co mogło łączyć lidera z byłą członkinią 2NE1, jednak nic nie przychodziło  mu do głowy. Sam również dawno jej nie widział, stąd odczucie, że wchodzą na niewygodny temat. 
— Co z nią? — po raz kolejny Jiyong posłał mu czujne spojrzenie, a mężczyzna znów chciał schować się w sobie samym tak samo, jak wcześniej. Przełknął głośno ślinę, próbując się uspokoić. 
Nienawidził, gdy Kwon się tak prezentował; miał na sobie szarą bokserkę, pokazującą jego idealnie wystające obojczyki, które wyglądały jakby chciały przebić się przez skórę. Mężczyzna był w stanie zauważyć trzy drobne kości na dole klatki piersiowej. Jego uwagę przykuły także drobniejsze aniżeli zazwyczaj ramiona; mógł przysiąść, że ramię Ji było tak samo grube jak przedramię Taeyanga, a udo tej samej grubości co biceps Tae. Było to przerażające, jednak nie tak jak to, że Jiyong wyglądał jakby umierał, choć jego oczy pozostawały żywe. Były argusowe, tak samo patrzące na niego z uwagą, jak wcześniej. Nadal miał ten sam charakter co kiedyś, pomimo, że coś go wykańczało. Seungri nie uważał, by jego gałki oczne stały się zamglone lub puste: były wciąż tak samo wyraziste. Jiyong nagle odchylił się na krześle i machnął dłonią, a Ri uznał temat za zakończony. Z ulgą splótł ze sobą dłonie, opierając je na stoliku, a następnie pełen zaciekawienia nachylił się w jego stronę. Skoro G-Dragon wciąż tu był, oznaczało to, że jednak ma coś do powiedzenia. To spotkanie z czasem mogło stać się naprawdę interesujące.
— Ćpa ze mną.
— Co? — zapytał Victory, zupełnie wyrwany z rytmu. Dopiero po chwili zrozumiał, że Jiyong nie skończył tematu, lecz postanowił zrobić pełną dramatyzmu pauzę. Zupełnie jakby fakt brania narkotyków przez pannę Park Bom nie był wystarczająco szokujący.
Seungri wiedział, że Jiyongowi zdarza się czasem coś wziąć, przez co nie był zaskoczony wyznaniem. Zdawało mu się, że skoro ma teraz towarzyszącą mu osobę, okazje do polepszenia sobie samopoczucia zdarzają się częściej. Narkotyki tłumaczyłby jego szarą skórę i wychudzoną sylwetkę. Nagle wszystko stało się jasne. 
W pierwszym odruchu chciał powiedzieć, że się martwi i powinien skierować się na odwyk, jednak wiedział, że nic to nie da. GD zawsze robił to, co uważał za słuszne. Nie akceptował rad, nie potrzebował  ich, a co najważniejsze, uważał je za obrazę w stosunku do jego osoby. Był skrajnie egocentryczny, ale właśnie za to Ri go uwielbiał. Miał pewność siebie na tyle wielką, że mógłby obdarzyć nią piątkę osób, a wciąż wiele by jej pozostało. Chciał być taki jak on... zresztą nie tylko on, a większość osób towarzyszących Jiyongowi. 
Gdy Seunghyun oddał się rozmyśleniom, Jiyong pogładził wierzchem palców złoty sygnet, dając mu czas do namysłu. Po chwili splótł kościste palce i położył na stole z trzaskiem, co spowodowało, że Ri przeniósł na niego przestraszony wzrok. Mężczyzna w milczeniu uśmiechnął się uroczo, mową ciała pokazując, że najwyższy czas, by się odezwać.
— Nie wiedziałem, że ona kiedykolwiek coś brała — wymamrotał Seungri, próbując uspokoić skołatane serce, które przyśpieszyło przez huk, który wywołał jego przyjaciel.
— Bo nie brała — poinformował, nie przestając się uśmiechać, lecz wydawał się naprawdę radosny. Zupełnie tak, jakby owy temat mu odpowiadał.
— Czyli to ty ją do tego namówiłeś?
Jiyong ochoczo pokiwał głową, będąc z siebie wyraźnie dumnym. Lee powoli masował skroń, nie wiedząc jak powinien zareagować. Czuł się jak w pułapce. Nie był w stanie pokazać mężczyźnie, że nie pochwala jego zachowania, a jednocześnie wiedział, że nie da rady przytakiwać mu jak piesek w samochodzie oraz cieszyć się z jego postępowania.
Pomimo wielu nałogów i narcyzmu, G-Dragon pozostawał idealny. Posiadał sporą gamę zalet, które likwidowały jakiekolwiek grzechy. Oprócz jednego, najważniejszego i najcięższego. Czasami okazywał się despotą. 
Jiyong zawsze marzył o tym, aby kogoś zbrukać. Seungri tego nie rozumiał, nie chciał i uważał, że jest to niemal chore. Nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby zniszczyć psychicznie drugiego człowieka. Ji jednak uważał to za ukoronowanie swojej władzy, której przez wiele lat nie był w stanie osiągnąć. Próbował kilka razy, jednak wszystko znikało. Aż do teraz. Seungri miał wrażenie, że za chwilę zemdleje, a rozradowana twarz przyjaciela w żadnym stopniu nie pomagała mu się uspokoić.
— Jak ona się czuje? Wszystko z nią w porządku? — zapytał przestraszony; przypomniało mu się, jak na początku znajomości to jego Ji upatrzył sobie za cel. Różnica była taka, że mężczyzna był wytrzymały psychicznie, by odeprzeć wszelakie ataki, a ostatecznie samemu zyskać pewność siebie i zbudować charyzmę. Tamto doświadczenie nauczyło go wiele, ale pozostawiło za sobą pewien niesmak. Nie życzył tego nikomu... no, może, oprócz swojemu największemu wrogowi. 
— Odratowałem ją w ostatniej chwili.
Tak jak się spodziewał, Jiyong przewrócił oczami i upił łyk kawy, nie podzielając troski w choć minimalnym stopniu. Seunghyun odruchowo machnął dłonią na tyle energicznie, że zabrakło kilku centymetrów, aby uderzył w swój kubek.
— Było aż tak źle?! — głos miał niemal piskliwy, ale nie był w stanie się tym przejąć.
— Było fatalnie, Seunghyun — szepnął Jiyong, nachylając się nad stołem, aby zbliżyć jego twarz do swojej. Seungri nigdy nie pragnął niczego mniej niż lidera na wyciągnięcie ręki w takiej sytuacji. Przełknął ślinę, nie mając odwagi, by go zatrzymać. — Mogła umrzeć w moim mieszkaniu, rozumiesz? W moim, cholernym, mieszkaniu. Wiesz jakie byłyby plotki? Celebrytka znaleziona w salonie celebryty. Byłbym skończony po samych nagłówkach gazet, już o artykułach nie wspomnę, bo szkoda moich słów. Zapewne ciągnęliby mnie po komisariatach, abym złożył zeznania. A już z pewnością zrobiliby jej sekcję zwłok, gdzie wyszłoby, że brała narkotyki. Potem wzięliby mnie na badania. Byłbym, kurwa, skończony. G-Dragon umarłby kilka dni temu.
— Bardzo mi przykro, hyung. Naprawdę — odpowiedział niegłośno, chcąc, by brzmiało to jak najbardziej szczerze; musiało się udać, bo Jiyong ponownie się wyprostował i westchnął głośno, jakby był zmęczony lub pokrzywdzony. Po chwili zastanowienia oparł łokieć o stolik, na dłoni układając spiczasty podbródek. 
— To nic takiego. Na następny raz będę ostrożniejszy.
Seungri zmarszczył brwi, wpatrując się w niego uważnie.
— Co masz na myśli?
Jiyong wytrzeszczył oczy i głośno się roześmiał, pokazując swoją kreację w całej krasie. Ledwo co ukazały się jego dziąsła, a zakrył je prawą dłonią i zerknął w bok, nie zaprzestając chichotu. Seungriemu zrobiło się niedobrze, widząc jego słaby kunszt aktorski. 
— No chyba nie liczyłeś, że dam jej teraz spokój?
Seunghyun nie był w stanie szczerze odpowiedzieć na to pytanie, ale również nie pokusił się o kłamstwo.
•._.••´¯``•.¸¸.•` `•.¸¸.•´´¯`••._.•

Domowa biblioteka G-Dragona pełna była artystów, którzy dla mnie nie mieli większego znaczenia. Kojarzyłam ich nazwiska, czasami nawet twarze, lecz nie inspirowali mnie w żaden sposób. Znajdował się tam Rick Owens, projektant mody; niedaleko był Helmut Newton, fotograf mody, a tuż obok stał egzemplarz Culture Chanel. Ogromna czarna książka z czerwonym napisem na brzegu, o treści Fornasetti, autobiografia Davida Bowie. Na końcu znajdował się Jean Royère, znany jako projektant. 
Jiyong mógł mieć swoje widzimisię przy układaniu książek według pewnej kolejności, dlatego przy sprzątaniu mieszkania zostawiłam je w stanie nienaruszonym. Z dwojga złego wolałam narazić się na jego gniew z powodu zignorowania jednego miejsca niż zrobienia chaosu na półkach. 
Siedziałam na okropnie twardym fotelu, blisko dużego okna, które do połowy zasłonięte było ciężkimi, empirowymi, beżowymi zasłonami, gdy do pomieszczenia wszedł Jiyong nie przejmując się czymś tak błahym jak zdjęcie butów. Spieszył się, mogłam wyczuć to po głośnym i szybkim stukaniu obcasów o panele. Wiedziałam, że w innym wypadku pozbyłby się ich w przedpokoju. Wyglądał całkiem dobrze tego popołudnia, nawet z tygodniowym zarostem na twarzy. Nerwowo się rozglądał, poprawiał kołnierz o wiele za dużego płaszcza, a następnie jego wzrok utkwił na biblioteczce. Miałam wrażenie, że ślina zatrzymała mi się w przełyku. 
— Muszę zadzwonić do kogoś, by mi to wysprzątał — powiedział, podpierając ręce na biodrach; nie odrywał wzroku od drewna, zupełnie jakby siła jego spojrzenia miała sprawić, że kurz sam wyparuje.
— Mogę się tym... — szybko mi przerwał, od razu uważając mój pomysł za niedorzeczny.
— Nie. Mam specjalną kolejność, dziwne wymagania, imperatywy, czyli wszystko, czego nie lubisz. Siedź spokojnie, a ja zadzwonię i za godzinę wszystko będzie gotowe.
Skinęłam głową, choć byłam świadoma, że nie mógł tego dostrzec. Wciąż marszczył brwi, jakby się nad czymś zastanawiał, aż sięgnął do kieszeni i przyłożył telefon do ucha. Zanim zaczął rozmowę, wyszedł z salonu, a ja nie miałam odwagi by zawołać za nim z pytaniem, dokąd zmierzał. Wrócił pół godziny później; zdążyłam przeczytać Hankook Ilbo i sięgnąć po Seoul Shinmun. Żaden z artykułów nie okazał się być ciekawy, lecz lubiłam je czytać, by zbić czas i choć odrobinę zagłuszyć głód narkotykowy. 
Jiyong zgolił zarost i przebrał się, mając na sobie ciemne jeansy i czarną, szeroką bluzę. Pod ręką trzymała go niska kobieta, będąca w wieku jego mamy lub może nawet babci. Kwon uśmiechał się do niej na tyle pogodnie, że aż przechyliłam głowę zza gazety i przyjrzałam się mu z rozczuleniem. Razem wyglądali przeuroczo.
Z szerokim uśmiechem oraz nadmierną gestykulacją wskazał jej biblioteczkę oraz wyjaśnił swoje zasady. Jedną z nich było to, że zielone książki nie mogły znajdować się w pobliżu brązowych, tak samo jak żółte obok białych. Przestałam słuchać, bo takie wymysły wydawały mi się całkowicie niedorzeczne. Na jej miejscu wolałabym zostawić wszystko w tej samej kolejności, w której znajdowało się to wcześniej, bo bałabym się, że o czymś zapomnę, a on będzie niezadowolony. Po kilku minutach tłumaczenia seniorka skinęła głową na znak zrozumienia, a Jiyong uśmiechnął się szeroko, skłonił i wyszedł z mieszkania, zupełnie ignorując moją osobę. Ponownie zaczęłam czytać magazyn, uprzednio obdarzając kobietę najcieplejszym uśmiechem, na jaki było mnie wówczas stać. Nie pozostała bierna, lecz odwzajemniła gest, a mi od razu zrobiło się na duszy lżej. 
Kobieta szybko zabrała się do sprzątania, nucąc pod nosem „Amor Fati”; podrygiwała co jakiś czas do rytmu. Sprawiała wrażenie, jakby cieszyła się życiem, nawet jeśli była w pracy, a zasady Jiyonga mogłyby spokojnie zająć jedną stronę z zeszytu, gdyby tylko postanowił je wszystkie spisać. Gdzieś w jej lekkim uśmiechu i zmarszczkach w kącikach oczu widziałam szczęście i ciepło, z którym miałam ostatnio mało wspólnego. Liczyłam, że ten widok mnie zasmuci, że umrę z zazdrości, jak to miałam w zwyczaju, biorąc pod uwagę mój paskudny charakter, lecz nic takiego się nie stało. Wręcz przeciwnie; z czasem odłożyłam gazetę na uda i wpatrywałam się w nią natarczywie, lecz z uśmiechem, zupełnie jakby była centrum mojego wszechświata. To tak, jakby Jiyong przyprowadził mi słońce, które sało się dla mnie wszystkim. Miałam wrażenie, że nie potrzebuję niczego ani nikogo, tylko tej staruszki z kurzymi łapkami w okolicach oczu, poczuciem rytmu i szczerym uśmiechem. 
Starowinka kilkukrotnie przyłapała mnie na tym, że się patrzę, lecz nim zdążyłam poczuć się zawstydzona, nagle zaczynała śpiewać głośniej i gwałtowniej bujać biodrami. Co jakiś czas chichotała radośnie, po czym jednak wracała do pracy, ponownie ściszając ton, a ekspresywne ruchy zostawiając jedynie dla swojej ręki, którą intensywnie ścierała kurze z półek oraz okładek książek.
Nie mogłam odwrócić od niej wzroku; gdy godzinę później wszystko się skończyło, czułam się, jakbym spędziła w jej towarzystwie zaledwie dziesięć minut. Czułam ogromny niedosyt i miałam ochotę poprosić ją, aby ze mną została. Pragnęłam wypić z nią herbatę oraz zjeść ciasto, ale wiedziałam, że taka forma rozrywki nie wchodzi w grę. Była tutaj tylko dlatego, że Jiyong ją o to prosił. Wykonała swoją pracę, więc wyszła. To normalne. Koniec. Finito.
Obiad zjadłam w samotności, a Kwon wrócił do mieszkania późnym wieczorem, gdy nastał już czas kolacji. Wystarczyło, że krótko na mnie spojrzał, a od razu poczułam irracjonalny strach zaciskający moje gardło. Nie wiedziałam, dlaczego tak reaguję; przecież nie pierwszy raz widziałam go naćpanego, lecz w tym momencie nie byłam w stanie się uspokoić. Oddech przyspieszył. Docisnęłam plecy do oparcia, a palcami mocno objęłam pilot, przenosząc prędko wzrok z mężczyzny na ekran telewizora. Krótki, lecz głośny śmiech Jiyonga uświadomił mi, że nie dam rady go zignorować, nieważne jak bardzo bym tego chciała. Powoli i z ociąganiem przeniosłam wzrok, niepewnie się uśmiechając. Nie odwzajemnił gestu. 
— Chodź, posypiesz mi kreskę — mruknął przez zaciśnięte zęby, kiwając ręką i mnie pospieszając. Zachwiał się, jednak dał radę usiąść bez utraty równowagi. Dopiero po chwili usiadłam obok niego po turecku, a mężczyzna położył się na panelach, uderzając o nie zbyt mocno głową. — Ale odjazd.
— Nie sądzisz, że... już wystarczy? — zapytałam z zaciśniętym gardłem, hamując napływające łzy. W odpowiedzi pomachał mi woreczkiem przed nosem, przy okazji mnie trącając. Nie byłam w stanie określić czy zrobił to przez przypadek, czy z premedytacją. Sięgnęłam po jego kartę kredytową, którą uprzednio wyciągnął z kieszeni, na chwilę się zatrzymując. Kwon od razu zauważył moje wahanie; przewrócił się z pleców na bok, przodem do mnie, a głowę podparł ręką. Przymrużył powieki, wpatrując się we mnie intensywnie, a ja z dwojga złego wolałam się na niego patrzeć niż sypać mu tę amfetaminę. Nasze milczenie jednak nie trwało tak długo, jak tego pragnęłam. W końcu Jiyong stracił cierpliwość.
— Posłuchaj. Jak nie chcesz posypać mi kreski, to posyp sobie. Śmiało, poczęstuj się.
 Wyprostowałam się gwałtownie, nie będąc w stanie ukryć szoku. Odsunęłam się, jakbym się bała, że narkotyk sam wsypie mi się do nosa. 
— Co ty mówisz? Przecież wiesz, że rzuciłam. Nie biorę już tego. Nie mam zamiaru znowu w tym siedzieć, nie po tym, co ostatnio mi się stało.
Jiyong machnął wolną ręką, uznając moje gadanie za niewarte uwagi. Całkowicie mnie zbył.
— Jak to wezmę, będę w tym samym stanie, co ty wtedy — zauważył, nie odrywając ode mnie wzroku. Zacisnęłam dłoń na woreczku, powstrzymując się, aby nie rzucić nim w jego twarz, nie stanąć na równe nogi oraz nie uciec z mieszkania. W głębi duszy wiedziałam, że nie mam nawet dokąd pójść, biorąc pod uwagę, że klucze do mojego lokum leżały za kanapą od naszego ostatniego ćpania. Nie chciało mi się ich podnieść, ponieważ uznałam je wtedy za niepotrzebne, a teraz cierpiałam przez własne życiowe wybory. Nic nowego.
— No to... po co chcesz to brać?
Uśmiechnął się jakby nie dochodziło do niego to, co mówię. To było niemal przerażające.
— Wiesz jak mnie odratować w razie czego? — poczułam się, jakby celował pistoletem w moją skroń. Pokręciłam powoli głową; syknął, ponownie przekręcając się na plecy. Zaczął się denerwować, a mój puls dodatkowo przyśpieszył. Miałam wrażenie, że za chwilę dostanę zawału.
— Cholera, mówiłem ci przecież ostatnio! Benzodiazepiny, a jak nie masz, to używasz antykonwulsantów. Do picia witamina C oraz magnez. To nie takie trudne. Zrób mi w końcu tę kreskę, kurwa. 
Drżącymi dłońmi zaczęłam wykonywać jego polecenie, a okazało się trudniejsze, niż myślałam. Byłam roztrzęsiona, dodatkowo wysypałam za dużo narkotyku na panele; chciałam go z powrotem jakoś umieścić w woreczku, lecz Ji powstrzymał mnie gestem dłoni, uśmiechając się na widok sporej ilości przygotowanej dla niego.
To zupełnie tak, jakbym go miała zabić.
— Nie znam odpowiednik dawek. Nie dam rady. Jiyong, proszę... — wyskomlałam. Zaczęłam płakać, zupełnie nad tym nie panując; czułam się zbyt przerażona, by myśleć racjonalnie, nad tym co robię. Marzyłam, by amfetamina wyparowała. Jiyong naprawdę był w zbyt ciężkim stanie, aby przyjąć następną dawkę, a ja nie dałabym rady go uratować, biorąc pod uwagę to, jak mocno byłam już teraz spanikowana. To od początku była przegrana sprawa.
— Prosisz? Wciągnij ją sama. Będziesz mi wdzięczna, zobaczysz.
— Nie chcę — wymamrotałam, wciąż szlochając. G-Dragon podniósł się ze zniecierpliwieniem i wyciągnął z kieszeni pomięty banknot. W skupieniu zrobił z niego rulon, a następnie pochylił się nad narkotykiem. Kiwnął mi głową w geście pozdrowienia.
— Okej, a więc moja kol... — szybko sięgnęłam dłonią po prowizoryczną rurkę, wyszarpując mu ją, a poczucie broni dociśniętej do skroni szybko zniknęło. Miałam wrażenie, że czynię dobrze. W końcu mogłam odetchnąć z ulgą.
— Sama to zrobię.
Uśmiechnął się, a ja uświadomiłam sobie, jak bardzo popieprzony jest fakt, że przekładam jego dobro nad swoje. Dlaczego wolę powoli zabijać siebie? Może akurat dałabym radę go uratować? Wystarczyłoby zadzwonić po karetkę już na wstępie. Może nawet Seunghyun dałby radę pomóc.
Seunghyun.
Przyłożyłam banknot do nosa i nachyliłam się nad amfetaminą.
— Dobra dziewczynka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy