logo

8 kwi 2018

Rozdział 7

Po krótkim czasie wszystko stało się zupełnie inne. Mój świat zaczął mienić się wszelakimi odcieniami szarości. Coś, co wcześniej powodowało szczęście, stało się fałszywe i okropne. Znajduję się na etapie, podczas którego nienawidzę świata, życia i tego miejsca. Nienawiść falowo płynie do mężczyzny i do mnie. Przez wszystkie złe uczucia nie jestem w stanie stwierdzić, do kogo strzeliłabym, gdybym otrzymała broń z jednym nabojem. Z pewnością poprosiłabym o drugi- tak byłoby najrozsądniej. Nie mam pojęcia, kogo w tej chwili nienawidzę bardziej, ale nie jestem w stanie wybrać jednego z nas jako "mniejsze zło".
— Bom.
Tamtego wieczoru przed wyjściem z mieszkania miałam ochotę rozszarpać jego twarz szponami lub bez  oporu pociąć ten cholernie drogi płaszcz, po czym splunąć na buty warte kilka tysięcy.
— Bom.
Gdy już znajdowaliśmy się w taksówce, a ja słyszałam jego głos, miałam ochotę wepchnąć mu szmatę w usta- najlepiej nasączoną denaturatem. Niestety, nie posiadałam czegoś takiego w torebce od Fendi. Może gdybym nosiła ze sobą tego typu rzeczy, zdarzałoby się mi unikać nieprzyjemnych spotkań z rzeczywistością; nie potrafiłam przewidywać przyszłości, szkoda.
— Bom!
— Tak, kochanie? — z fałszywym uśmiechem przeniosłam na niego wzrok i zaczęłam prędko mrugać powiekami. Wiedziałam, że wyglądam dzięki temu jak lalka, jednak robiłam to nagminnie, bo właśnie tego ode mnie oczekiwał. Nie chciał rozumu ani uczuć, lecz dobrego wyglądu oraz posłuszeństwa. To było wszystko, co planowałam mu ofiarować od czasu naszej pamiętnej kłótni w salonie, na tym przeklętym puchatym dywanie, a on zdawał się nie mieć nic przeciwko temu.
— Do której planujesz tam zostać? — zapytał, przenosząc spojrzenie za szybę po swojej prawicy. Ułożyłam usta w dzióbek udając, że się zastanawiam, po czym przejechałam krwistoczerwonym paznokciem po barku, marząc w głębi duszy o tym, że żel nałożony na jego powierzchnię jest w stanie rozciąć ubranie oraz skórę mężczyzny. Zamiast tego zobaczyłam, jak znów wbija we mnie wzrok i marszczy brwi. Nie kazał mi jednak cofnąć dłoni, co uznałam za sukces.
— Nie wiem, skarbie. Zdam się na ciebie — zdobyłam się na najsłodszy głos, na jaki było mnie stać. Widziałam jak delikatnie drgnął mu kącik ust, najwyraźniej był zadowolony z mojej odpowiedzi. Oparł się wygodnie o siedzenie i westchnął ciężko, udając zmęczonego.
— Świetnie.
— No to... do której? — zapytałam, co ewidentnie wytrąciło go z rytmu; spojrzał na mnie jakby zobaczył mnie po raz pierwszy w życiu. Jedne moje mrugnięcie, a jego twarz po raz kolejny nie wyrażała żadnych emocji i zdawała się być kamiennym posągiem.
— Powiem ci, jak będziemy wychodzić — oświadczył poważnym tonem i złapał mnie za dłoń, przez co siłą woli musiałam powstrzymać się od głośnego, pełnego irytacji westchnięcia. Powoli splotłam nasze palce, choć wolałabym złamać mu wtedy rękę.
Miałam dość tych wszystkich gierek, a z drugiej strony nie potrafiłam z nich całkowicie zrezygnować. Co za żałość, brak dumy i słaby charakter.
Po wyjściu z samochodu podał mi swoje ramię, bym mogła się go złapać. To pierwszy raz, kiedy pokazujemy się naszym znajomym jako para, ale nie byłam z tego powodu zadowolona. Na usta przykleiłam fałszywy uśmiech, dając się prowadzić. Szliśmy równym, prostym krokiem, do momentu aż straciłam równowagę na schodach; mało brakowało, a złamałabym obcas, ale chłopak złapał mnie w odpowiednim momencie w talii, obdarzając przy tym wzrokiem pełnym nienawiści. Wolałabym uderzyć kolanami o zimny marmur, odczuwany ból byłby znacznie mniejszy. Życie jednak nie dawało mi wyboru nad losem.
Wszyscy już byli w środku, co przyjęłam z niesamowitą ulgą. Moje nerwy i cierpliwość znajdowały się już na wykończeniu. Nie miałam ochoty tracić czasu na czekanie na innych, ale łaska okazała się być tego dnia na szczególnie wysokim poziomie.
Seunghyun rozpłynął się w tłumie zanim zdążyłam odnaleźć się w nowej sytuacji. Samotnie wysłuchiwałam gratulacji oraz rad, rozdając uśmiechy na prawo i lewo. Z każdą mijającą sekundą serce bolało mnie coraz bardziej. Naprawdę chciałam, by nasz związek był taki jak na samym początku. Zależało mi, by był prawdziwy- chciałam ufać i kochać, ale nie mogłam tak dłużej. Nie po ostatnich tygodniach, które były dla mnie męczarnią, choć mężczyzna nic nie zauważał.
— Tak ślicznie razem wyglądacie! — świergotała jakaś kobieta, której imienia nie byłam w stanie sobie przypomnieć. Z pewnością była jego znajomą, bo właśnie na takim efekcie mu najbardziej zależało- mieliśmy być parą niczym z okładki magazynu. Piękni, młodzi, bogaci oraz szaleńczo zakochani. Owszem, mężczyzna był przystojny i bogaty, ja jednak tylko zakochana i to nawet nie szaleńczo, a nieszczęśliwie. Mimo wszystkiego złego, co zrobił, wciąż go kochałam i byłam wdzięczna za to, co robił wcześniej. Mógł krzyczeć, wyzywać mnie od najgorszych, a uczucia wciąż we mnie mieszkały. Były, oczywiście, zmieszane z nienawiścią, ale nawet to nie zadecydowało o ich wygaśnięciu... choć pewnie gdybym mogła się ich pozbyć, moje życie stałoby się łatwiejsze.
— Bom! — do uszu dotarł bardzo dobrze znany mi głos, a kamień prędko spadł z serca. Odwróciłam się w stronę chłopaka ze szczerym uśmiechem i rozłożyłam szybko ręce, mocno się do niego przytulając. — Cieszę się, że cię widzę, Jiyong.
— Chodź się napić! — zignorował moje słowa, mówiąc podniesionym głosem. Skinęłam głową w odpowiedzi i skierowałam się z nim do barku, uparcie ignorując znajomych mojego chłopaka, którzy nie wydawali się tym w ogóle przejęci. Kwon podał mi lampkę szampana, stuknął się ze mną i nie czekając na nic, wypił ją jednym haustem. Powtórzyła się sytuacja z moich urodzin- zauważył, że nawet nie zamoczyłam ust i zmarszczył w niezadowoleniu brwi. Uśmiechnęłam się tylko przepraszająco i upiłam dwa łyki, na co mężczyzna od razu się rozpromienił.
Wypicie trzech lampek szampana oraz jednego, bardzo mocnego drinka zajęło nam zaledwie piętnaście minut. Powinnam wiedzieć, że z nim się nie pije, ale naprawdę ucieszyłam się na jego widok. Mogłabym nawet stwierdzić, że odjęło mi przez to rozum. Nogi plątały mi się jak szalone, a trzynastocentymetrowe szpilki utrudniały zachowanie równowagi, podobnie jak nadpobudliwość Jiyonga, która pojawiała się u niego zawsze po zażyciu nadmiernej ilości napojów wysokoprocentowych. Czasami podejrzewałam, że zamiast alkoholu pije krew samego Szatana.
Kilkukrotnie znienacka pociągnął mnie za sobą. Kiedy zrobił to po raz ostatni, poczułam w gardle uścisk, jakby organizm czuł, że za niedługo zburzy się wszystko, nad czym tak usilnie pracowałam.
— Bom! Chodź ze mną poszukać mojej dziewczyny!
 Jęknęłam głośno, zmęczona bieganiem po całej sali i rozdawaniem sztucznych uśmiechów. Wyszarpnęłam nadgarstek z uścisku jego dłoni, co okazało się niebywale proste. Dotychczas wydawało mi się, że nie uda mi się tego zrobić.
— Zgubiłeś dziewczynę, Jiyong? Na Boga, jak można zgubić dziewczynę? — spojrzał na mnie rozbawiony, a jego oczy intensywnie błyszczały. Przy znajomych, którzy stanęli nam wcześniej na drodze, wypił jeszcze jednego drinka, którego ktoś przygotował dla mnie, ale praktycznie wypalił mi gardło. Jego organizm zadziwiająco tolerował alkohol.
— Chcę cię tylko poinformować, panno Park... — zaczął oficjalnym tonem, na co ja zdusiłam chichot. — ...że sama zgubiłaś swojego chłopaka, więc proszę się ze mnie nie śmiać.
Niewiele myśląc zaczęłam rozglądać się dookoła siebie, stwierdzając z przykrością, że nie mogę odnaleźć nigdzie sylwetki Seunghyuna. Jiyong zauważył przerażenie w moich oczach, co skomentował tylko głośnym śmiechem i po raz kolejny chwycił mój nadgarstek.
— To nic! Chodź, poszukamy ich razem.
— Okej — wyszeptałam, a złe przeczucia tylko spowodowały wzrost obaw. — Kogo najpierw?
— Jak to kogo? Mojej dziewczyny, ona zgubiła się jako pierwsza!
Przez chwilę chciałam powiedzieć mu prawdę: że to Seunghyun zniknął pierwszy, bo widziałam go maksymalnie przez dwadzieścia minut po przyjściu tutaj. Finalnie wolałam milczeć. W końcu mieliśmy być parą rodem z magazynów, a dziewczyny z idealnych związków nie gubią swoich partnerów.
Chodziliśmy szybko po całej sali, zgrabnie omijając tańczących ludzi i ignorując przyjazne zaczepki skierowane w stronę chłopaka. Jiyong wciąż trzymał mój nadgarstek, a z każdą minutą jego rozbawienie przekształcało się w irytację. W końcu zatrzymaliśmy się przed wyjściem z sali, a chłopak podparł dłonie na biodrach i przygryzł dolną wargę, głęboko się nad czymś zastanawiając. Sama wbiłam wzrok w schody prowadzącego do wyjścia z budynku.
Czy to możliwe, że on już wrócił do mieszkania? Tak po prostu, beze mnie?
— Znalazłaś swojego chłopaka? — zapytał mnie nagle, a ja wyrwana z rozmyślań spojrzałam na niego zaskoczona.
— Nie. A ty znalazłeś swoją dziewczynę? — podjęłam grę, uznając, że nie mam nic do stracenia. Dzięki błahemu podejściu do sprawy mogłam zyskać jedynie spokój.
— Nie. No to szukamy dalej! — stało się to, co wcześniej, czyli uścisk za nadgarstek i pociągnięcie w kierunku korytarza. Szarpał za każdą klamkę, mając nadzieję, że odnajdzie tam zgubę. Wszystkie okazały się być zamknięte, oprócz najmniejszych, dębowych drzwi znajdujących się w samym kącie. Jiyong przekręcił gałkę i pchnął, a widok, który zastaliśmy, zszokował mnie bardziej, niż się spodziewałam.
Stałam, wpatrując się w dwójkę z szokiem. Mogłam wyglądać jak ryba wyrzucona na brzeg - z szeroko otwartymi oczami oraz ustami, jednak mój wygląd w tej chwili interesował mnie najmniej.
— Hej, Bom, chyba znalazłem twojego chłopaka — mruknął Jiyong, ściszając głos, a na pierwszy rzut oka wciąż czuł się w porządku. Oprócz zmiany tonu na chłodny, nie widziałam żadnej reakcji, czego niestety nie mogłam powiedzieć o sobie. Wpatrywałam się szeroko otwartymi oczami w Seunghyuna opartego o ścianę. Obok jego głowy znajdowała się miotła, a niedaleko stóp leżały przewrócone wiadra. Prawą dłoń ściskał pośladek dziewczyny, a lewą chował pod jej bluzką. Kobieta z kolei była na tyle zajęta jego szyją, że nawet nie zareagowała na słowa Jiyonga.
Bóg chyba mnie nie lubi.
— A ja twoją dziewczynę — odpowiedziałam, chcąc brzmiąc identycznie jak on, czyli jak człowiek bez uczuć, ale mój głos bardziej pasował do dziecka, któremu rodzice oznajmili, że Święty Mikołaj nie istnieje. W moich słowach słychać było, że mam ochotę się popłakać. Niecodziennie nakrywa się swojego mężczyznę w uścisku kobiety najlepszego przyjaciela. Nie powinnam mieć w takiej sytuacji do siebie wyrzutów, mimo to byłam na siebie zła, że zareagowałam bardziej emocjonalnie niż on.
— No nic, miłej zabawy, kochani! Kiko, skarbie, wracasz dziś do domu?
Nie mogłam w to uwierzyć. Wiedziałam, że ich związek jest jednym z dziwniejszych, o jakich słyszałam, ale to przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Miałam wrażenie, że za chwilę rzuci w nich paczką prezerwatyw, po czym poprosi mojego chłopaka, aby się zabezpieczył i nie robił im dziecka.
— Nie wracam — mruknęła, po czym ignorując naszą dwójką, zajęła się szyją Seunghyuna. Gdybym zastała ich w takiej sytuacji bez Jiyonga, chwyciłabym jej kudły i zaczęła szarpać, aż wylądowałaby w jednym z żółtych wiader.
— No dobra — powiedział wesołym tonem. — To my wychodzimy!
Zamknął mi drzwi przed nosem; ostatnim, co ujrzałam, był wzrok Seunghyuna niewyrażający jakiejkolwiek skruchy. Dobiło mnie to chyba bardziej aniżeli fakt, że był tam z Kiko; docisnęłam dłoń do ust, zalewając się łzami. Jiyong, bardziej zaskoczony moją reakcją aniżeli widokiem, który zastaliśmy za drzwiami, przechylił głowę nieznacznie w bok i otworzył szerzej oczy.
— Hej, nie płacz — powiedział, próbując mnie uspokoić. — Przecież go znalazłaś... — chciałam zacząć krzyczeć, że jest pojebany i ma przestać pierdolić, ale odciągnął mnie od drzwi. W ostatniej sekundzie usłyszałam kobiecy jęk, który wytrącił mnie z równowagi jeszcze bardziej, choć wydawało mi się to już niemożliwe. Zacisnęłam zęby, ale łzy płynęły po policzkach jeszcze intensywniej niż na samym początku.
Wyprowadził mnie z budynku i poczęstował papierosem, uprzednio dzwoniąc po taksówkę. Wypaliłam go łapczywie, nieprzerwanie łkając, ale milczałam jak zaklęta. W towarzystwie innej osoby najpewniej mówiłabym jak szalona, ale charakter Jiyonga zmusił mnie do duszenia wszystkiego wewnątrz.
Przepłakałam całą drogę do jego mieszkania, z wzrokiem utkwionym za szybą. Nie potrafiłam się uspokoić. Dopiero po zajęciu miejsca na miękkiej sofie oraz wypiciu mocnego drinka, emocje zdawały się mnie opuszczać.
Wpatrywałam się tępym wzrokiem w niski, szklany stolik, trzymając w dłoniach szklankę typu highball z odrobiną alkoholu na dnie. Jiyong brzmiał tak samo jak wcześniej, zupełnie jakby nie przyłapał swojej dziewczyny na zdradzie, a ja nie płakałam histerycznie przez ostatnie trzydzieści minut. Dopiero zauważyłam, że jest mistrzem opanowania i w przeciągu kilku sekund zaczęłam mu tego cholernie zazdrościć.
— Wiesz... jestem zdziwiony.
— Tak, ja też — wyszeptałam, dziwiąc się, że mój głos może być aż taki chrapliwy. Chcąc się tego pozbyć, dokończyłam drinka i odłożyłam szklankę na stół, nazbyt głośno. Chłopak się roześmiał, przewracając oczami.
— Nie tym. Jestem zdziwiony, że aż tak cię to ruszyło. Nie powinnaś już być przyzwyczajona?
...czy on sugeruje, że osoby takie jak ja, w zupełności zasługują na takie traktowanie, a ja nie powinnam być oburzona tym, co się stało? Bezczelny!
— Do czego? Do zdrady?
Rozłożył ręce, jakby chciał mi pokazać cały otaczający nas świat i uśmiechnął się z politowaniem, patrząc na mnie spod czarnej grzywki.
— To show-biznes, kochana. Takie rzeczy są tutaj na porządku dziennym.
Westchnęłam ciężko i potarłam palcami skronie. Choć nie podobała mi się jego odpowiedź, musiałam przyznać mu rację. Pamiętałam, że nawet Chaerin mi o tym wspominała, choć wtedy nie chciałam przyjąć tego do świadomości.
— Widziałeś już Kiko w takiej sytuacji? — spytałam, na co on oparł się o tył kanapy i machnął dłonią. Leniwie zaczął rozpinać marynarkę.
— Żeby to raz — przyznał, po czym ściągnął ubranie i niedbale rzucił obok.
— I co, za pierwszym razem reagowałeś tak samo, jak teraz?
— Nie, ale z pewnością nie płakałem przed pół godziny... bez przerwy — powiedział złośliwym tonem, luzując czerwony krawat.
— Jestem kobietą — odpowiedziałam, jakby miało to wytłumaczyć wszystko, a moja płeć usprawiedliwiała w stu procentach wybuch, którego doświadczyłam. Pokręcił głową z politowaniem , a jego palce zatrzymały się na materiale, zupełnie ignorując supeł. Zmarszczył brwi.
— I co z tego? Siedzisz w tym dłużej niż ja, powinnaś już być uodporniona — zacisnęłam zęby; po raz kolejny przypomniał mi, że już to słyszałam.
— Ale, niestety, nie jestem. Uwierz mi, że wolałabym, żeby mnie to nie bolało, ale boli jak cholera — ponownie pokręcił głową i ściągnął krawat, starając się rzucić go na marynarkę. Nie udało mu się trafić. Przedmiot spadł na podłogę, ale mężczyzna w ogóle się tym nie przejął. Niewiele myśląc, wbiłam spojrzenie w materiał leżący na jasnych panelach, chcąc uniknąć kontaktu wzrokowego.
— Niepotrzebnie. No, ale wychodzi na to, że nie weszłaś w ten świat tak mocno jak ja. Po części ci zazdroszczę, a po części współczuję. Show-biznes niszczy ludzi, robi z nich zombie bez duszy. Ludzie myślą, że pieniądze i sława czyni nas szczęśliwymi, ale tak nie jest. W pewnym momencie większość się wyłącza, ma gdzieś miłość, liczy się tylko zysk oraz przyjemności. Jestem zdziwiony, że z tobą się tak nie stało, ale teraz cierpisz, więc chyba z naszej dwójki to ja mam lepiej.
Nie wiedziałam co na to odpowiedzieć, a on sprawiał wrażenie, jakby nawet nie chciał nic ode mnie usłyszeć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy