logo

28 lis 2018

Epilog

Jiyong milczał, ze znudzenia bawiąc się złotą zapalniczką podczas pustego wpatrywania się w przestrzeń. Cyk - zamykanie, cyk - odpalanie. Raz po raz, powoli, leniwie, bez celu. Dopiero po ósmym razie odpalił papierosa znajdującego się pomiędzy spierzchniętymi wargami. Zaciągnął się Marlboro Red; uchwycił filtr fajki między chude palce, na których widniały małe tatuaże. Wypuścił dym i odchylił głowę, spoglądając na zachmurzone niebo. Nie zapowiadało się na deszcz. Nie było nawet zimno. Pogoda była idealna na taki dzień. Poruszył ramionami, zupełnie jakby chciał, aby marynarka lepiej się ułożyła; pokręcił karkiem, rozluźniając mięśnie szyi, które wydawały się być dziwnie spięte. Nerwowo potarł dłonią gładki podbródek, zastanawiając się, czy nie wyglądałby lepiej w kilkudniowym zaroście. Na tę okazję wydawało się to być odpowiednie, lecz teraz przecież nie mógł tego zmienić.
Ktoś niespodziewanie klepnął go w plecy, więc odruchowo podskoczył i odwrócił się na pięcie. Okazało się, że to jego najlepszy przyjaciel, więc jakakolwiek wściekłość odeszła i ustąpiła miejsce uldze.
— Jak się trzymasz? — zapytał go Taeyang i stanął po jego lewej stronie. G-Dragon ponownie włożył papierosa do ust i się zaciągnął, niedbale wzruszając ramionami.
— Zwyczajnie. Tak jak my wszyscy.
Youngbae roześmiał się i szturchnął, w ten sposób karcąc za słowa. Oczy wciąż pozostawały roześmiane.
— Oj, daj spokój — odparł z przekąsem. To było zadziwiające, że nigdy nie tracił dobrego humoru.
— Nikogo to nie rusza, Tae — syknął. Na te słowa mężczyzna zmarszczył brwi, nie będąc w stanie zrozumieć jego oburzenia.
— I co z tego? To normalne. Show-biznes w końcu. Serio spodziewałeś się czegoś innego? — Jiyong wyciągnął papierosa spomiędzy warg i głośno wypuścił dym, zamierzając się nim rozkoszować. Końcówkę rzucił na asfalt i przydeptał lakierowanym butem; nie mógł przypomnieć sobie kiedy je kupił. 
— Nie, wiedziałem, że tak będzie. Po prostu nikt nawet nie stara się zachować pozorów, to niemal chore!
— A po co cokolwiek udawać? Sami swoi.
Słysząc to, westchnął, unosząc dłoń, by potrzeć powiekę. Dopiero po chwili zorientował się, że kilka godzin temu miał robiony profesjonalny makijaż.
— Chodźmy do środka — zaproponował, a Dong skinął głową i przystał na jego propozycję. Idąc w towarzystwie zauważył, że tylko jego obcasy wydają charakterystyczny odgłos. Zaciekawiony zerknął na trzewiki Taeyanga; posiadały mały obcas, a mimo to nie słychać było jakiegokolwiek stukania. Postanowił, że wyrzuci oksfordki na śmietnik, nawet gdyby były od Chanel.
CL prezentowała się świetnie w czarnej, obcisłej do granic przyzwoitości sukience i tego samego koloru futrze. Na nogach posiadała wysokie, sięgające ponad kolano skórzane kozaki na szpilce. Z niecierpliwością sprawdzała coś na telefonie, wyglądając jakby na kogoś czekała. Jiyong, przechodząc obok niej, klepnął kobietę lekko w ramię, chcąc się przywitać; odwróciła się jak rażona piorunem i ściągnęła z oczu ciemne okulary.
— Ji! — krzyknęła, dzięki czemu mężczyzna natychmiast się zatrzymał i podszedł do niej szybkim krokiem. Krok po kroku, stukanie za stukaniem, zupełnie jak tykająca bomba.
— Cholera, Chaerin, ciszej! — syknął przez zaciśnięte zęby, łapiąc ją mocno za ramię. — Jesteśmy w domu pogrzebowym! Na sali!
Lekceważąco wywróciła oczami; żuła gumę, a jej eyeliner jak zawsze był nienaganny.
— I co z tego? — odparła z przekąsem.
"Ach, no tak" — pomyślał, powstrzymując się od wykrzywienia warg w pełnym niezadowolenia grymasie. Mógł się przecież tego spodziewać.
— Ile daliście do urny? — zapytał nagle Taeyang, co spowodowało, że Jiyong pierwszy raz od wejścia do środka się uśmiechnął. Powoli i charyzmatycznie przeciągnął dłonią po włosach, które miał zaczesane do tyłu.
— Trzysta tysięcy won — odparł, nie kryjąc dumy, na co Chaerin gwizdnęła z podziwem. Poprawiła mu krawat, chociaż nie uważał, aby to było konieczne.
— Wow, mi by było szkoda. Dałam sto tysięcy, tyle starczy — Jiyong przeniósł na nią wzrok, dokładnie w tym samym momencie, w którym ostatecznie się od niego odsunęła. Zostawiała dzięki temu jego ubranie w spokoju, za co był jej wdzięczny.
— Właśnie, nie powinnaś przyjść w hanboku?
 Stuknęła obcasem, wyraźnie niezadowolona z tego, że zwrócił jej uwagę.
— Mieszkam w USA, tam na pogrzeby chodzi się ubranym właśnie tak.
Spojrzał na jej nagie uda i skinął głową. Skóra nie błyszczała nienaturalnie, czyli nawet nie ubrała rajstop. Nieprzyzwoicie. W innym wypadku były zadowolony, lecz nie teraz.
— Jasne — odparł, jednak widać było, jak bardzo nie jest przekonany. Usłyszał gdzieś obok pełne zdenerwowania prychnięcie Youngbae, lecz było to wszystko, co wyszło spomiędzy jego ust; nie podzielił się nawet sumą, którą wrzucił do urny. G-Dragon, mimo wszystko, nie miał ochoty pytać o pieniądze. Wiedział, że dał jeszcze mniej niż Chaerin.
— Podobno zaproponowali jej debiut z Blackpink? — skinął głową, prędko zaczynając szukać po kieszeniach zapalniczki. Miał wrażenie, że mu wypadła gdy palił przed wejściem. Irytacja rosła z każdą sekundą. To było prawdziwe złoto!
— O rany... Też bym się zabiła, gdyby Papa YG mi zaproponował coś takiego — odparła z nadmiernym przejęciem, co ukoronowała pełnym kpiny uśmiechem.
— Chaerin, to był wypadek — odparł ostro Jiyong, nie zwracając uwagi na pełne podejrzeń spojrzenie Taeyanga. Na chwilę zapomniał o swojej zgubie.
Kobieta zaledwie przewróciła oczami i znów zabrała się do poprawiania jego krawatu. GD miał ochotę uderzyć ją po rękach. Stała na tyle blisko, że mógłby ją pocałować, gdyby tylko zechciał.
— Każdy wie, że była wtedy na prostej drodze, Ji. Wypożyczyła samochód po to, aby zakończyć swój marny żywot. Ostatnio często ćpała, plus jej kariera wisiała na włosku, wręcz już nie istniała. Dodatkowo ta akcja z Seunghyunem. Nie udawaj, że nie znasz prawdy.
Gdy Jiyong sądził, że gorzej być już nie może, zza jej pleców wyłonił się Lee Seunghyun, czyli osoba, która jako jedyna znała jego plany. Oczy miał zaczerwienione jako jedyny z ich czwórki; nie miał na sobie makijażu i wyglądał na naprawdę smutnego. Kobieta na ten widok puściła natychmiast krawat.
G-Dragon zaś uśmiechnął się fałszywie i poklepał go po ramieniu, a następnie objął, odwracając w stronę drzwi. Chaerin z Youngbae zupełnie to zignorowali i rozpoczęli ze sobą rozmowę. W głębi duszy był im za to wdzięczny. Nie wyobrażał sobie, co by było, gdyby wyszli za nim.
— Hyung — zaczął Seungri drżącym głosem. Jiyong ponownie musiał się powstrzymywać, aby nie potrzeć powiek. Gdyby wiedział, że sytuacja będzie tak wyglądać, to nawet by tutaj nie przyszedł. Zaczynało się robić naprawdę niebezpiecznie.
— Ri, spokojnie. Nic się nie dzieje. Wszystko jest w porządku. Bom jest teraz w lepszym miejscu.
Był beznadziejny w pocieszaniu. Potrafił pisać teksty, które powalały tłumy, był w stanie rapować i miał ogromną charyzmę, a jeśli chodziło o słowa pocieszenia, leżał na całej linii. Była to jedyna rzecz, w której był naprawdę słaby. Victory uniósł na niego spojrzenie i prychnął, uśmiechając się z politowaniem. Palcem wycelował w jego tors, mocno dociskając go do ciała, na co Jiyong odruchowo się cofnął i puścił jego ramię.
— Sam chciałeś ją wykończyć — odparł oskarżycielsko. Natychmiast zaczął dookoła się rozglądać; nie poczuł się spokojniejszy gdy nikogo nie zauważył. Zmniejszył między nimi dystans, stykali się niemal torsami.
— Co ty pieprzysz? — głos miał mocny i niemal diaboliczny, lecz Lee się nie wystraszył, chyba pierwszy raz w życiu.
— Chciałeś ją zbrukać, zniszczyć, zabić, ty chory psycholu!
Jiyong natychmiast złapał go za tył szyi i zbliżył do swojej twarzy. Niewiele myśląc, wysyczał mu do ucha:
— To był cholerny wypadek, Seunghyun. Nieszczęśliwy wypadek, do kurwy nędzy. Ja nie mam z tym nic wspólnego.
Seungri zaczął się wierzgać jak zwierzę w niebezpieczeństwie; uścisk lidera był na tyle silny, że na nic mu to dało. Zacisnął mocno powieki, zaczynając głośno oddychać. Chciał się uspokoić.
— W porządku — odezwał się drżącym głosem. — W takim razie opowiedz mi, jak to było. Słucham, hyung.
G-Dragon go puścił, na co Victory natychmiast zaczął poprawiać marynarkę oraz włosy, chcąc wyglądać tak samo, jak wcześniej, zanim Ji zaczął nim szarpać. Kwon zignorował to i zaczął mówić.
— Wypożyczyła samochód na dwa dni, ponieważ chciała po prostu pojeździć. Wiesz, jak to jest, kiedy nie ma się co robić, a ona przecież praktycznie była bezrobotna. Odjechała wieczorem i tyle ją widziałem, Ri. Nazajutrz dostałem telefon od ciebie, że zginęła na autostradzie, bo, kurwa, uznała, że jazda dwieście kilometrów na godzinę nie może skończyć się źle. Głupia kobieta, no bo jak to inaczej nazwać? To przecież oczywiste, że przy takiej szybkości łatwo stracić panowanie nad kierownicą. Każdy kierowca powinien o tym widzieć. Myślisz, że mi nie jest ciężko? Mieszkałem z nią, Seunghyun. Widywałem niemal codziennie. Wiedziałem, jak wygląda rano, co zazwyczaj je, o której idzie spać, jakie gazety czyta o poranku i ile słodzi kawę oraz herbatę. Przestań mnie oskarżać, bo to boli.
Seungri milczał, wbijając wzrok w jego twarz. Wyglądało to tak, jakby analizował jego słowa, zdanie po zdaniu. Po chwili jednak potrząsnął głową, zupełnie jakby chciał odgonić swoje myśli.
— Nie ufam ci, jeśli chodzi o relacje międzyludzkie. Wybacz.
— Nie obchodzi mnie to, co sobie myślisz — odparł Jiyong beznamiętnym głosem. — Myśl sobie co tylko chcesz, ale nie mów tego głośno, bo ja nie mam chęci tego słuchać.
Odszedł szybkim krokiem, zostawiając mężczyznę samego, pogrążonego w rozmyśleniach. Nim jednak zdążył wejść na parking, zbliżyło się do niego szybkim krokiem dwóch mężczyzn. Oboje pokazali odznaki policyjne. G-Dragon poczuł chęć, aby przełknąć ślinę, lecz tego nie zrobił.
— Panie Kwon, chcielibyśmy porozmawiać na temat relacji łączącej pana z panną Bom — Jiyong spojrzał na niego najbardziej chłodnym wzrokiem, jaki był w stanie z siebie wydobyć. Nie miał już siły ani ochoty słuchać o tej kobiecie.
— Nie było żadnej relacji, mówiłem już wam o tym. Przesłuchiwaliście mnie przecież. Nawet przeszukaliście mi mieszkanie. Czego jeszcze chcecie?
Jego głos brzmiał jak ten od automatycznej sekretarki, ale widział, że tak będzie najlepiej. Nie powinien ukazywać żadnych emocji - na twarzy, w gestach, w spojrzeniu, nawet w tonie głosu. Musiał zachowywać się jak kukła, tak było najłatwiej. Nie chciał wzbudzać żadnych podejrzeń.
— Znaleziono złotą bransoletkę panny Park za kanapą w pańskim mieszkaniu — odparł drugi mężczyzna, tak samo mechanicznym i sztucznym głosem jak on. Kwon dał radę się opanować, dzięki czemu nie spojrzał na niego z szokiem.
"Och, kurwa" — pomyślał, wciskając dłonie zaciśnięte w pięści do kieszeni spodni. Zupełnie o tym zapomniał.
Tego dnia niebo było zachmurzone, papierosy smakowały tak samo, jak zawsze, lecz Jiyong uświadomił sobie, że może jednak nie wszystkie decyzje w jego życiu były właściwe.

•._.••´¯``•.¸¸.•` `•.¸¸.•´´¯`••._.•

2 maj 2016 - 28 lis 2018

Mój poziom zadowolenia z tego FF jest na minusie. W mojej głowie ta historia miała być czymś ciężkim w odbiorze, czymś przygnębiającym, czymś, co porusza obszar taki jaki narkotyki, alkohol oraz zdrada. Zaczęłam pisać i wyszło z tego jedno wielkie NIC. Byłam zadowolona z pomysłu na fabułę, lecz wykonanie jest słabe. Dwa i pół roku czasu. 29 923 słów, czyli w przybliżeniu 30 000. A ja jestem niezadowolona. 

Mam jednak nadzieję, że Wam się podobało. Dziękuję wszystkim, którzy czytali na bieżąco, wszystkim, co czytali po ukończeniu i tym, co porzucili w środku, chociaż tego nie przeczytają. Dziękuję.

13 paź 2018

Rozdział 10

Był to jeden ze spokojnych, lipcowych popołudni, gdy siedzieliśmy nad ogromnymi kubkami z zimną kawą, udając, że spędzamy ze sobą czas. Prawda była zgoła inna. Zazwyczaj odlatywałam myślami gdzieś daleko, a Jiyong zajmował się telefonem, zawartością foliowych woreczków, tekstami piosenek lub książkami. Wszystkim, tylko nie rozmową ze mną.
Nie wydaje mi się, by nam to jakkolwiek przeszkadzało. Gdyby tak było, zapewne próbowalibyśmy zmienić bieg rzeczy jak najszybciej. Siedzieliśmy jednak bez słowa, a mnie przygniatał zaduch panujący w salonie. Dym papierosowy znajdował się wszędzie, a okna pozostawały zamknięte. Brak świeżego powietrza wynikał z tego, że Jiyong nie lubił, gdy były choćby delikatnie uchylone. Pokój był niemal zatęchły, empirowe zasłony przestały być beżowe, a przybrały barwę mdłą, szarawą. Powoli zaczynało się ściemniać, a mimo to nie zaświeciliśmy światła. Lubiliśmy ponury nastrój, który towarzyszył ciemności.
Pogoda była, jak dla mnie, idealna. Jak na lato, było dosyć chłodno, dzięki czemu nie musieliśmy załączać na noc klimatyzacji. Słońce przez cały dzień pozostawało schowane, a zachmurzone niebo utożsamiałam ze swoim wnętrzem. Do duszy Jiyonga także, jednak nie miałam odwagi, by mu o tym powiedzieć; pewnie sam doskonale o tym wiedział. Żył sam ze sobą tak wiele lat, na pewno zdążył poznać samego siebie.
— Mam trzydzieści dwa lata i jestem ćpunką. Praktycznie nie mam pracy, a moja najlepsza przyjaciółka siedzi w USA. Nawet nie zadzwoni! Klucze od mieszkania leżą gdzieś za kanapą wraz z bransoletką, którą mi podarowała. Z kolei facet, którego kiedyś kochałam, zdradził mnie z dziewczyną, której nienawidzę — wydukałam, nie będąc świadomą, dlaczego to zrobiłam. Wypluwałam z siebie słowa, jakbym bała się, że gdyby zostały wewnątrz mnie przez sekundę dłużej, mogłabym się nimi zadławić. Wstrzymałam oddech w oczekiwaniu na jego reakcję.
Jiyong lekceważąco wzruszył ramionami, nie będąc poruszonym moimi słowami. Uniósł nagle wzrok znad swojego smartfona, przez co przeszedł mnie lodowaty dreszcz.
— Nienawidzisz Kiko przez to, co ci zrobiła, czy też nie lubiłaś jej już wcześniej?
Szczera odpowiedź nie mogła niczego pogorszyć, więc postanowiłam zaryzykować. Zamknęłam oczy, chcąc urwać kontakt wzrokowy. Sprawa pomiędzy nimi była już zakończona, identycznie jak mój związek z Seunghyunem. Nie mógł mieć mi za złe tego, że nie przepadałam za jego byłą kobietą.
— Wcześniej, o wiele wcześniej.
— Dlaczego?
Zdawał się naprawdę nie znać prawdziwego powodu mojej niechęci do Kiko. Odebranie mojego chłopaka było ostatecznym gwoździem do trumny dogrzebującej ją jako kandydatkę na moją przyjaciółkę, choć wszystko zaczęło się już podczas naszego pierwszego spotkania. A mówiąc precyzyjnie to w momencie, gdy zobaczyłam ją na okładce Vogue. Wyglądała idealnie, a mi wrzała krew w żyłach przez jej nieskazitelne piękno. Jej rozchylone, pełne i krwistoczerwone usta były moją nocną zmorą, która skutecznie psuła dobre samopoczucie. Z każdą mijającą minutą niechęć rosła jak śnieżka, do której dodaje się na bieżąco śniegu, by uderzyła z mocniejszą siłą, aż w końcu stała się wielka, a tym samym, zauważalna dla innych.
— Byłam zazdrosna — wielki skrót, a Jiyong skinął głową w zrozumieniu. Wyglądał jak mędrzec, gdy poruszał się w ten sposób.
— Typowo kobieca cecha.
Odruchowo się roześmiałam; niesamowite, że człowiek taki jak on, był tak ograniczony. Nie spodziewałam się, że od razu zrzuci winę na moją płeć.
— Blefujesz. Przecież niedawno na MAMA prawie pozabijałeś wszystkie fanki EXO, które zbyt głośno skandowały nazwę swojego ukochanego zespołu — przypomniałam mu złośliwie, nie kryjąc uśmieszku. Wywrócił oczami na samo wspomnienie tamtej gali.
— Noona, one darły się tak głośno, że nie byłem w stanie wytrzymać — syknął jadowitym tonem, mrużąc oczy, jakby planował rzucić się na moje gardło. — Nawet gdyby to były moje VIPy, tak samo bym się wściekł. Nienawidzę zbytniego hałasu. Dziesięć lat niemal nieustannej aktywności w tej branży źle działa na moje bębenki. Dodatkowy krzyk oraz pisk nie jest wskazany dla mojego zdrowia. Powinnaś sama o tym wiedzieć, występujesz przecież na scenie.
Pokiwałam prędko głową, przybierając postawę wyrozumiałej, ciepłej, kochanej i głupiej, bo od razu łykałam wszystko, co mi powiedział. Prawda była jednak zupełnie inna, a Kwon wiedział, że tego tak nie zostawię i powiem kilka słów od siebie. Ponownie uraczył mnie spojrzeniem bazyliszka.
— Zupełnie tak, jakby narkotyki były czymś zdrowym — kontynuowałam, niezrażona jego nieprzyjemnym wzrokiem. Ku mojemu zdziwieniu roześmiał się i leniwie oparł o kanapę, rozciągając ręce, jakby chciał pokazać mi salon w pełnej okazałości. Smartfon leżał na jego chudych udach.
— Substancje, które wzmagają moją kreatywność oraz pobudzają do działania są wręcz wskazane. Nie zrezygnuję z nich nigdy — odpowiedział, wyraźnie akcentując ostatnie słowo; spojrzał na mnie z rozbawieniem.
Lubił nasze popołudnie, podczas których robił wszystko, na co tylko miał chęć, gdy ja biłam się z burzą w głowie. Czasami, identycznie jak dzisiaj, dzieliłam się z nim swoimi rozmyślaniami wbrew swojej woli, jednak on zawsze sprowadzał moje myśli na inne tory. Robił to na tyle płynnie, że za każdym razem reagowałam dopiero po jakimś czasie. Tym razem przypominały mi się dni, kiedy wychodziłam z ciągu, a także pierwsze spojrzenie w lustro od długiego czasu. Zawsze nadmiernie dbałam o wygląd, obwieszałam się wszelaką sztucznością, jaka tylko została wymyślona. Miałam doczepione, ufarbowane włosy, sztuczne piersi, zrobioną twarz, doklejane rzęsy, żelowe paznokcie i permanentny makijaż. W tamtym czasie minęło sześć tygodni od ostatniej wizyty u kosmetyczki i fryzjerki, a widok, który ujrzałam w zwierciadle, mocno mnie przeraził.
Nigdy wcześniej nie doprowadziłam się do takiego stanu. Długie, rude włosy stały się wypłowiałe. Farba zmyła się do rdzawej barwy, rosyjskiego złota, a ringi, na których przedłużałam włosy, znacznie się obniżyły. Czarny niczym smoła odrost również był wyraźny i mocno odcinał się od dalszego koloru; pojawiły się kołtuny u nasady. Wyglądałam jakby strzelił we mnie piorun. Rzęsy niemal całkowicie odpadły. Pozostała jedna kępka na lewej powiece, na samym środku, co dawało efekt niemal komiczny. Moja sylwetka, na skutek brania amfetaminy, była nie tyle, co chuda, ale już niemal wychudzona.
W odruchu dotknęłam palcami wskazującymi wystających obojczyków, by następnie przejechać delikatnie w dół. Wyczułam pierwszy rząd twardych kości, a poniżej drugi. Tuż pod nimi znajdowały się implanty. Wcześniej były idealnie dopasowane do poziomu tkanki tłuszczonej, a tego dnia odstawały jak dwie piłki rzucające się w oczy, jakby były głównym punktem wychudzenia. Wyglądały jakbym robiła je w nielegalnej klinice za marne pieniądze, a nie jak coś, na co wydałam całą pensję z dziesięciu miesięcy. Oczywiście, miałam na myśli wypłatę za czasów świetności, bo obecnie nie zarabiałam nic.
Pamiętam, że odrost na paznokciach niemal sięgał środka, a dwa były złamane. Na lewej natomiast środkowy palec był zupełnie nagi, nieposiadający żelu ani hybrydy. Łatwo można było zauważyć w jak fatalnym stanie jest płytka paznokcia bez obróbki, po którą sięgałam od wielu lat. Może gdyby każda z tych rzeczy wydarzyłaby się osobno, a także w innym czasie, nie podziałałoby na mnie to niczym kubeł zimnej wody. Wtedy jednak, kiedy tylko to zobaczyłam, przestraszyłam się nie na żarty. Wiedziałam, że nigdy więcej nie chcę tak wyglądać.
Siedziałam przed Jiyongiem w nowych, karmelowych włosach sięgających bioder, delikatnie zakręconych w fale. Rzęsy miałam przedłużone metodą 3D oraz paznokcie w kształcie stiletto umalowane na pudrowy róż. Przytyłam kilka kilogramów bez jakiegokolwiek problemu, dzięki czemu piersi z powrotem wyglądały naturalnie. O ile, oczywiście, sztuczny biust może wyglądać naturalnie. Wyglądałam nienagannie, w głowie jednak wciąż był bałagan. Wspaniale czułam się przez kilka dni, ale później wszystko wróciło do szarej rzeczywistości: mieszkanie i G-Dragon przebywający w nim zaledwie kilka godzin w ciągu doby. Mężczyzna często wychodził, a ja zostawałam sama z myślami, że nie tak chcę żyć, wskutek czego wciąż tkwiłam w marazmie.
— Mam trzydzieści dwa lata, Jiyong — szepnęłam, nie potrafiąc odpędzić od siebie tej myśli, która raz po raz pojawiała się w mojej głowie, krążąc gdzieś obok jak natrętna mucha. Kwon, skupiony na telefonie, uniósł poirytowany wzrok. Nie lubił jak mu przeszkadzałam, ale byłam zbyt przerażona, aby się tym przejąć.
— I co z tego? To nie koniec świata.
Miałam ochotę wyrwać wszystkie włosy z głowy, nie zważając na to, ile wydałam na nie pieniędzy. W pierwszym odruchu dziwiłam się, że mnie nie rozumie. Był młodszy ode mnie o zaledwie cztery lata; chwilę później uświadomiłam sobie, dlaczego dla niego jest to drobnostką. G-Dragon to już niemalże legenda. On, nawet gdy się zestarzeje oraz umrze, będzie kochany przez tłumy osób. Nawet teraz, w spranych jeansach, a także rozciągniętej bluzie wyglądał jak ktoś, kto na koncie posiada miliony. Jego charyzma sprawiała, że zjednał sobie tak wielu ludzi. U mnie był to wygląd, który bezpowrotnie miałam utracić za kilka miesięcy, jak tylko na koncie pozostanie pustka. Moja naturalna wersja nie była czymś, co pomogłoby mi zdobyć nowych fanów ani też zatrzymać na miejscu tych starych. O ile ktokolwiek jeszcze został, a zaczynałam w to wątpić.
Myśli przyspieszały z każdą sekundą. Mogłam poprosić o duet lub chórki w piosence wchodzącej w skład nowego albumu. Cokolwiek, byleby znów zaistnieć. Wiedziałam jednak, że byłoby to wysoce nieprawdopodobne. Gdyby nie on, najpewniej byłabym już nieżywa, a nie chodziło mi o odratowanie po wzięciu zbyt wielkiej ilości narkotyków, lecz o stan psychiczny po zerwaniu z Seunghyunem. Wiele mu zawdzięczałam, dlatego nie mogłam go o to prosić.
Moje istnienie od długich miesięcy tkwiło w martwym punkcie, a co gorsze wciąż nie miałam pomysłu jak się z niego wydostać. Wszystko było szczerze beznadziejne oprócz mężczyzny; wyglądał jak prywatny Bóg, w którego wpatrywałam się w ostatnich godzinach życia. Był nadzieją, oparciem... wszystkim, a mimo to czułam się jakbym żyła w piekle.
— Potrzebujesz czegoś? Chanel wydało nową kolekcję. Naprawdę piękna. Widziałem olśniewającą granatową suknię z dodatkiem koronki, pasowałaby ci.
Och, kurwa. Potarłam skronie, nerwowo poruszając się na fotelu.
— Pożyczysz mi swoje Lamborghini? — zapytałam, starając się zabrzmieć nonszalancko. Jedną rzeczą, której Jiyong nie zrobiłby nigdy dla nikogo, było oddanie kluczyków do drogocennego samochodu. Jego Aventador był w odcieniu matowej czerni, posiadał fioletowe szyby i obniżone zawieszenie, a wnętrze zostało wykonane na specjalne zamówienie. Koszt całkowity mieścił się w okolicach moich pięcioletnich zarobków. Roześmiał się, kręcąc przy tym głową, jakby uważał mnie za wariatkę, co mnie nie zdziwiło. Musiałam być szalona, prosząc go o coś takiego.
— Nigdy w życiu — odparł, nie pesząc się swoją ostrą odpowiedzią. — Ale mogę zadzwonić do wypożyczalni samochodów. Powiedz mi tylko co chcesz. Ferrari? Tesla? Nissan GTR?
Po raz kolejny potarłam skronie, próbując skupić się na odpowiedzi. Naprawdę nie potrzebowałam samochodu, jedynie bezgranicznego zaufania. Chciałam przyjaźni, nawet jeżeli byłam świadoma, że ta relacja nią nie była. Z drugiej strony jednak, o ile wypożyczy mi samochód na swoje nazwisko, to wszelkie problemy skierują się również na niego. A to już mała namiastka tego, czego pragnęłam.
Może, jeśli Jiyong mi zaufa na tyle, by wziąć odpowiedzialność za moje czyny na siebie, mój stan psychiczny ulegnie poprawie. Możliwe, że potrzebuję po prostu zaufania od drugiej osoby.
— GTR — powtórzyłam ostatnią nazwę, którą usłyszałam. Pokiwał głową, nie kwestionując mojego wyboru. Zamiast tego wypytywał wciąż:
— Jaki kolor lakieru? Czarny, szary, czerwony? — milczałam, zupełnie jakbym próbowała go dopasować do butów.
— Szary — odpowiedziałam w końcu po długim namyśle. Pstryknął palcami, jakby chciał powiedzieć „gotowe”, po czym wybrał numer i przyłożył telefon do ucha. Jego twarz wyrażała pełne skupienie. Wpatrywałam się w mężczyznę, ale słowa, które wypowiadał, umykały mi pomimo uszu. Siedziałam głucha, czekając na jedną, ważną decyzję, a kiedy ją usłyszałam miałam ochotę wyskoczyć przez okno.
— Na nazwisko Park. Park Bom.
Kurwa mać. To nie tak miało wyglądać. Samochód miał być wzięty na niego, aby pokazał mi, że darzy mnie zaufaniem, dzięki czemu mogłabym egoistycznie podnieść się dzięki temu na duchu. Siedziałam z miną jakby dał mi w twarz, czego nie był w stanie zauważyć, bo wzrok wbił w biblioteczkę. Po chwili zmarszczył brwi, jakby zaobserwował, że jedna książka znajduje się tam, gdzie nie powinna. W normalnej sytuacji serce podeszłoby mi do gardła ze strachu, lecz wtedy było mi wszystko jedno.
— Nie — odezwał się nagle ostrym tonem, co uświadomiło mnie, że wcale nie chodziło o jego zbiór biografii, lecz o rozmowę telefoniczną. — Płatność na nazwisko Kwon Jiyong, lecz samo wypożyczenie dla Park Bom. Płatność kartą. Tak, dokładnie tak.
Znałam ten ton głosu: pouczający, niemal niecierpliwy, poddenerwowany. Głos mówiący „jesteś jebanym debilem czy tylko udajesz?”. Używał go stosunkowo często do osób, które nie były w stanie za pierwszym razem zrozumieć tego, co się do nich mówi. Bądźmy szczerzy, mało kto to potrafił. Sama zawsze uczyłam się długo, prawie mozolnie. Dopiero po kilkukrotnym powtórzeniu lub pokazaniu potrafiłam wszystko zrozumieć.
Jiyong z kolei wszystko łapał w lot. Dlatego, kiedy musiał coś pokazywać lub powtarzać po raz n-ty, doprowadzało go to niemal do białej gorączki i nawet się z tym specjalnie nie krył. Wręcz przeciwnie: denerwował się na nich, jakby to oni byli winni, że nie urodzili się G-Dragonem. Analizując jego zachowanie, niemal zapomniałam o tym, że chciał wypożyczyć auto za swoje pieniądze. Może to głupie z mojej strony, ale liczyłam, że zrobi odwrotnie: odpowiedzialność za samochód weźmie na siebie, a mi każe zapłacić. On z kolei jednak postąpił inaczej. Nie była to pierwsza rzecz, którą mi kupił, lecz druga, pod warunkiem, że bierzemy pod warunkiem całą gamę nielegalnych substancji, którymi od pewnego czasu mnie częstował. Pierwszą były szpilki od Louboutina, które stały w przedpokoju jako buty wyjściowe; kupił je, ponieważ obuwie, w którym do niego przyszłam, pewnej nocy wylądowało za oknem. Była to noc okraszona MDMA oraz amfetaminą, jednak myślę, że widok latających czółenek od Chanel był tego wart. On również tak sądził.
Z racji, że nie miałam w czym wychodzić do sklepu, dostałam w prezencie buty. Wydawało się to łatwiejsze niż sięgnięcie za kanapę po klucze od mojego mieszkania, by pojechać tam i przywieźć te, które już posiadałam. Jego myślenie było intrygujące, a ja, jako kobieta, nigdy nie pozbyłabym się okazji kupna nowych pantofli. Louboutiny, które mi podarował były czarne, klasyczne, na trzynastocentymetrowym wąskim obcasie. Trzynastki. Och, kurwa.
Przerażona przeniosłam spojrzenie na Jiyonga, który w skupieniu wertował kieszenie spodni. Wydawał się być spokojniejszy.
— Podwieziesz mnie do mieszkania? Muszę jechać po jakieś płaskie buty, nie dam rady prowadzić auta w tak cholernie wysokich obcasach — poprosiłam, jednak zamiast odpowiedzieć, spojrzał na moje, a następnie swoje stopy, jakby chciał je porównać Najwidoczniej doszedł do wniosku, że jego są o wiele większe, po czym skinął głową.
Czy on... chciał pożyczyć mi swoje buty?
W głowie od razu pojawił się obraz jego srebrnych, brokatowych oksfordek, które od pewnego czasu były moim marzeniem. Pokręciłam głową. Odpada. Uczucie pewnie równałoby się z tym, jakbym założyła na nogi kajaki. Wolałabym już prowadzić samochód w szpilkach. Wydawało mi się to bezpieczniejsze.
Wstałam z fotela, po czym uklęknęłam przy siedzeniu kanapy, chcąc sięgnąć za oparcie i wydostać klucze. Jiyong w tym samym czasie zaczął mówić, wstając.
— Wynająłem ci samochód na całe dwa dni. Odbierzemy go dziś o dziewiętnastej, za dwa dni o tej samej godzinie musisz z nim wrócić do wypożyczalni. No, ewentualnie możesz się spóźnić dwie godziny, bo później zamykają. Tyle jeszcze jestem w stanie dopłacić. Jeśli jednak się spóźnisz, będziesz musiała wyłożyć hajs sama, a za noc liczą ekstra, więc cię ostrzegam. Dobrej zabawy, noona.
Skinęłam głową bardziej do samej siebie niż do mężczyzny, ponieważ nie słuchałam go uważnie. Koniuszkami palców złapałam pęk kluczy, z uśmiechem podnosząc się na nogi. Mimo wszystko zadowolenie ze zdobyczy podkusiło mnie, by spojrzeć za sofę raz jeszcze. Leżała tam złota, cienka bransoletka, a mi natychmiast zacisnęło się gardło. Wbiłam w nią spojrzenie, bijąc się z myślami, aż w końcu westchnęłam głośno, jakbym chciała wypuścić z oddechem wspomnienia. Zostawiłam biżuterię w spokoju; mogła dla mnie leżeć już tam do końca swoich dni. Pożegnałam relację z Chaerin już jakiś czas temu, a rany zaczęły się zabliźniać. Wyciągnięcie jej mogło tylko pogorszyć sytuację.
Machnęłam Jiyongowi kluczami przed nosem, po czym roześmiałam się wesoło, bez skrępowania. Perspektywa posiadania szybkiego samochodu bardzo mnie ekscytowała. Wiedziałam już dokąd się wybiorę.
— Wszystko rozumiem. Nie ma szans abym się spóźniła. Dziękuję, że to dla mnie robisz. Jesteś najlepszy — uśmiechnął się, jednak nie odpowiedział. Milczał również w drodze do mieszkania. Po dojechaniu do wypożyczalni zapytał mnie jedynie, czy jestem podekscytowana. Wyszczerzyłam zęby w czymś co miało przypominać uśmiech...
… a później usłyszałam cenę za wynajem i prawie zemdlałam. Już miałam szarpnąć Jiyonga za ramię, a następnie wyjść jak najszybciej, kiedy mężczyzna wyciągnął czarną kartę, bez wahania regulując płatność. Zrobiło mi się sucho na języku. Byłam świadoma, że za dwa dni posiadania Nissana GTR mogłabym kupić małe, kilkuletnie auto. Cena była mocno wygórowana, lecz skoro dla niego nie było to problemem, mogłam się tylko cieszyć. Mężczyzna podał Jiyongowi kluczyk z szerokim uśmiechem, z sympatią puszczając perskie oczko. Kwon spojrzał na przedmiot z zerowym zainteresowaniem, wręczając mi go w dłoń; sam wyciągnął z kieszeni klucz do swojego samochodu, obracając nim na palcu wskazującym.
GTR odpalał się na guzik, co spowodowało moje niezadowolenie na twarzy. Wywołało to z kolei śmiech dwóch mężczyzn, którzy mi towarzyszyli. Mało się tym przejęłam. Z Jiyongiem, dzięki wspólnemu mieszkaniu, znaliśmy się niemal jak rodzeństwo, a drugi facet był mi zupełnie obojętny. Bardziej niż jego opinia interesowała mnie trasa, którą planowałam obrać.
To będzie jak orzeźwiająca woda, wyczekiwana wolność, zrealizowane marzenie. Wszystko to, czego potrzebowałam już od tak dawna. Dwa dni będą dla mnie jak wakacje, których pragnęłam już od dłuższego czasu. Miałam również nadzieję, że będzie to jak przekroczenie granicy, dzięki czemu wyrwę się z marazmu. Jak nowa miłość, nowe życie, wszystko to czego chciałam, lecz nigdy nie dostałam. A to wszystko dzięki Jiyongowi, który był jak anioł stróż, pilnujący, abym miała wszystko pod dostatkiem. Dbał o mnie tak, jak nigdy nikt tego nie robił, nawet moi rodzice. Pokazał mi, że jestem warta, że nawet mając tyle lat jestem w stanie jeszcze...
Coś osiągnąć? O czym ja w ogóle myślę? Co mój mózg mi podpowiada, do cholery?
Wpatrywałam się w kluczyk ze zdziwieniem pomieszanym ze zdenerwowaniem. Mały przedmiot, a sprawił, że zaczęłam myśleć optymistycznie. Co też pieniądze potrafią zrobić z człowiekiem... Uniosłam spojrzenie, zauważając przy tym, że stałam obok Kwona, a sprzedawca zniknął. Musiałam zamyślić się na tyle, że nie usłyszałam jak odchodził.
Brakowało mi słów, jednak chciałam się odezwać. Odczuwałam potrzebę podziękowania mu tak, jak na to zasługiwał, lecz nie umiałam odnaleźć odpowiednich słów. Wpatrywałam się więc w jego twarz, oczekując, że zacznie. Zupełnie jakby nie zrobił już wystarczająco dużo. Zbyt wiele od niego wymagałam.
— Widzimy się za dwa dni? — zapytałam w końcu, chcąc jakoś zacząć temat. Na podziękowania jeszcze będzie czas. Uśmiechnął się, zupełnie jakby zapomniał jak to jest być poważnym. Odwzajemniłam gest niemal natychmiast.
— Wszystko na to wskazuje. Już wiesz gdzie pojedziesz?
— Z pewnością do Daegu — odpowiedziałam zdecydowanie. Uniósł brew, nie kryjąc ciekawości.
— A co tam jest?
— Nie wiem, ale właśnie chcę się tego dowiedzieć.
— Właśnie za to cię lubię — odparł nagle, zostawiając mnie z rozchylonymi ze zdziwienia ustami. — Nie przesiąknęłaś show-biznesem, chociaż miałaś ku temu doskonałą okazję. Nie jesteś zniszczona tak, jak większość ludzi w tej branży. Nadal tkwi w tobie chęć poznawania świata, odkrywania wszelkich jego zakątków. Ja widząc auto mam chęć rzygać. Nawet nocne, samotne przejażdżki mnie już nie cieszą. Podróże kojarzą mi się tylko z pracą. Studio, firma, zdjęcia. Kurwa.
— Kurwa — powtórzyłam jak echo, nie kryjąc, że nie do końca dociera do mnie sens jego słów. Miał rację. Nie przesiąknęłam tym tak, by znienawidzić przemieszczanie się pomiędzy miastami. Nie zgorzkniałam, nie stałam się cyniczna, nie traktowałam nikogo z góry, nie wyzbyłam się uczuć. Byłam nudnym człowiekiem z odrobiną naiwności, to wszystko.
To był naprawdę dobry lipcowy wieczór, otaczający nas w miarę chłodnym, jak na lato, powietrzem. Wciągnęłam je do środka i głośno wypuściłam. Bardzo chciałam się narodzić na nowo. Ponownie uśmiechnęłam się do Jiyonga.
— Czas ruszać. Za dwa dni spodziewam się ciebie w mieszkaniu — odezwał się. Skinął głową na pożegnanie, wsiadł do samochodu i odjechał z piskiem opon, uprzednio używając klaksonu, aby jeszcze raz się pożegnać. Roześmiałam się, czując w duszy ciepło, które rozlewało się po całym ciele i napełniało niesamowitym uczuciem. Pierwszy raz od dłuższego czasu czułam się naprawdę dobrze, a mój wygląd nie miał z tym nic wspólnego. To było coś dla mnie obcego.
Wsiadłam za kierownicę, nacisnęłam guzik, a następnie ruszyłam przed siebie, kierując się na autostradę. To miał być początek mojego nowego, lepszego życia.

7 wrz 2018

Rozdział 9

Lee Seunghyun lubił swoje małe mieszkanie. Podobał mu się prowansalski styl, w jakim było urządzone, pastelowe kolory skutecznie go uspokajały, a stary wygląd mebli przypominał o rodzinnym ognisku i kochaniu. Do tej pory nigdy nie miał do niego zastrzeżeń.
G-Dragon sprawiał wrażenie osoby, która powinna być goszczona w pałacach. Wypadało, a raczej należało, podsunąć mu krzesło stylizowane na tron, takie, ze złotymi podłokietnikami i krwistoczerwonym obiciem. Mężczyzna czuł się zobowiązany na wejściu podać mu Moët oraz trufle. Popielniczka zaś winna być wysadzana kryształami, a fakt, że Ri nie palił papierosów niczego nie zmieniał. Kwon Jiyonga powinno witać się po iście królewsku.
Victory nie miał żadnej z tych rzeczy, dlatego usiedli przy prostokątnym, drewnianym stole, na twardych krzesłach wykonanych z tego samego tworzywa. Było dziwnie niezręcznie.
— Jak się czujesz, hyung? — zapytał cicho Seungri, gdzieś pomiędzy szybkim spojrzeniem na telefon, a skrupulatnym poprawieniem platynowych włosów. Robił wszystko, aby nie spoglądać na Jiyonga zbyt długo. Doskonale wiedział, że ten widok mógł namieszać mu w głowie. Przesunął dłonią smartfona o kilka centymetrów w prawo; odpowiedź uzyskał po średnio minucie. Nie, żeby gdzieś mu się spieszyło.
— Dobrze. A ty? — głos miał szorstki, jednak Seunghyun wolał myśleć, że jest to wynik przyjmowania zbyt małej ilości płynów i częstych nagrań w studio. Nie chciał zawracać sobie głowy tym, że ulubiony hyung może być do niego uprzedzony zupełnie bez powodu. Potrząsnął głową, chcąc wyrzucić podejrzenia z głowy i odpowiedzieć na zadane pytanie. Nerwowo się uśmiechnął.
— Nie spotkaliśmy się, aby rozmawiać o mnie — odparł, poprawiając kołnierz białej koszuli, która nagle zaczęła go dziwnie uwierać. Chciał ją wnet ściągnąć, jednak nie mógł sobie na to pozwolić do czasu wyjścia Jiyonga. 
Wracał ze spotkania dotyczącego zarządzania akademią, które, nawiasem mówiąc, potwornie go wymęczyło, gdy zadzwonił Ji. Gdyby była to inna osoba, najpewniej bez poczucia winy by ją zbył, jednak nie mógł zrobić tego jeśli chodziło o Dragona. Mężczyzna był zbyt ważny, by odmówić mu chociaż godziny życia. Cenił siebie oraz swój czas, ale GD cenił o wiele bardziej.
— Nie? — zapytał retorycznie Jiyong, unosząc prawą brew i zerkając na niego uważnie. Ri uniósł ramiona, jakby chciał odrobinę schować swoją szyję i za pomocą tego gestu ukryć się przed bacznym spojrzeniem. Po chwili jednak sobie przypomniał, że przecież nie ma czego się obawiać. Wyprostował się, a nawet uśmiechnął; poprawił bransoletę zegarka na przegubie i zdążył spojrzeć na tarczę. Dochodziła dwudziesta druga, a Kwon póki co nie miał zamiaru wychodzić.
— Oczywiście, że nie, hyung! — w odpowiedzi Ri krzyknął, zbyt głośno i nerwowo, jednak Ji nie zwrócił na to uwagi. — Tu chodzi o ciebie, przecież chciałeś się widzieć.
Jiyong stukał palcami o blat stołu bardziej ze znudzenia, niż wyczekiwania. Rozejrzał się nieprzytomnym wzrokiem po salonie przyjaciela, jakby chciał zorientować się, gdzie właściwie się znajduje. Po chwili przeciągnął palcem wskazującym lewej dłoni po obojczyku i westchnął. 
— Chodzi o Park Bom — Seungri zmarszczył brwi, intensywnie mrużąc przy tym oczy. Zastanawiał się, co mogło łączyć lidera z byłą członkinią 2NE1, jednak nic nie przychodziło  mu do głowy. Sam również dawno jej nie widział, stąd odczucie, że wchodzą na niewygodny temat. 
— Co z nią? — po raz kolejny Jiyong posłał mu czujne spojrzenie, a mężczyzna znów chciał schować się w sobie samym tak samo, jak wcześniej. Przełknął głośno ślinę, próbując się uspokoić. 
Nienawidził, gdy Kwon się tak prezentował; miał na sobie szarą bokserkę, pokazującą jego idealnie wystające obojczyki, które wyglądały jakby chciały przebić się przez skórę. Mężczyzna był w stanie zauważyć trzy drobne kości na dole klatki piersiowej. Jego uwagę przykuły także drobniejsze aniżeli zazwyczaj ramiona; mógł przysiąść, że ramię Ji było tak samo grube jak przedramię Taeyanga, a udo tej samej grubości co biceps Tae. Było to przerażające, jednak nie tak jak to, że Jiyong wyglądał jakby umierał, choć jego oczy pozostawały żywe. Były argusowe, tak samo patrzące na niego z uwagą, jak wcześniej. Nadal miał ten sam charakter co kiedyś, pomimo, że coś go wykańczało. Seungri nie uważał, by jego gałki oczne stały się zamglone lub puste: były wciąż tak samo wyraziste. Jiyong nagle odchylił się na krześle i machnął dłonią, a Ri uznał temat za zakończony. Z ulgą splótł ze sobą dłonie, opierając je na stoliku, a następnie pełen zaciekawienia nachylił się w jego stronę. Skoro G-Dragon wciąż tu był, oznaczało to, że jednak ma coś do powiedzenia. To spotkanie z czasem mogło stać się naprawdę interesujące.
— Ćpa ze mną.
— Co? — zapytał Victory, zupełnie wyrwany z rytmu. Dopiero po chwili zrozumiał, że Jiyong nie skończył tematu, lecz postanowił zrobić pełną dramatyzmu pauzę. Zupełnie jakby fakt brania narkotyków przez pannę Park Bom nie był wystarczająco szokujący.
Seungri wiedział, że Jiyongowi zdarza się czasem coś wziąć, przez co nie był zaskoczony wyznaniem. Zdawało mu się, że skoro ma teraz towarzyszącą mu osobę, okazje do polepszenia sobie samopoczucia zdarzają się częściej. Narkotyki tłumaczyłby jego szarą skórę i wychudzoną sylwetkę. Nagle wszystko stało się jasne. 
W pierwszym odruchu chciał powiedzieć, że się martwi i powinien skierować się na odwyk, jednak wiedział, że nic to nie da. GD zawsze robił to, co uważał za słuszne. Nie akceptował rad, nie potrzebował  ich, a co najważniejsze, uważał je za obrazę w stosunku do jego osoby. Był skrajnie egocentryczny, ale właśnie za to Ri go uwielbiał. Miał pewność siebie na tyle wielką, że mógłby obdarzyć nią piątkę osób, a wciąż wiele by jej pozostało. Chciał być taki jak on... zresztą nie tylko on, a większość osób towarzyszących Jiyongowi. 
Gdy Seunghyun oddał się rozmyśleniom, Jiyong pogładził wierzchem palców złoty sygnet, dając mu czas do namysłu. Po chwili splótł kościste palce i położył na stole z trzaskiem, co spowodowało, że Ri przeniósł na niego przestraszony wzrok. Mężczyzna w milczeniu uśmiechnął się uroczo, mową ciała pokazując, że najwyższy czas, by się odezwać.
— Nie wiedziałem, że ona kiedykolwiek coś brała — wymamrotał Seungri, próbując uspokoić skołatane serce, które przyśpieszyło przez huk, który wywołał jego przyjaciel.
— Bo nie brała — poinformował, nie przestając się uśmiechać, lecz wydawał się naprawdę radosny. Zupełnie tak, jakby owy temat mu odpowiadał.
— Czyli to ty ją do tego namówiłeś?
Jiyong ochoczo pokiwał głową, będąc z siebie wyraźnie dumnym. Lee powoli masował skroń, nie wiedząc jak powinien zareagować. Czuł się jak w pułapce. Nie był w stanie pokazać mężczyźnie, że nie pochwala jego zachowania, a jednocześnie wiedział, że nie da rady przytakiwać mu jak piesek w samochodzie oraz cieszyć się z jego postępowania.
Pomimo wielu nałogów i narcyzmu, G-Dragon pozostawał idealny. Posiadał sporą gamę zalet, które likwidowały jakiekolwiek grzechy. Oprócz jednego, najważniejszego i najcięższego. Czasami okazywał się despotą. 
Jiyong zawsze marzył o tym, aby kogoś zbrukać. Seungri tego nie rozumiał, nie chciał i uważał, że jest to niemal chore. Nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby zniszczyć psychicznie drugiego człowieka. Ji jednak uważał to za ukoronowanie swojej władzy, której przez wiele lat nie był w stanie osiągnąć. Próbował kilka razy, jednak wszystko znikało. Aż do teraz. Seungri miał wrażenie, że za chwilę zemdleje, a rozradowana twarz przyjaciela w żadnym stopniu nie pomagała mu się uspokoić.
— Jak ona się czuje? Wszystko z nią w porządku? — zapytał przestraszony; przypomniało mu się, jak na początku znajomości to jego Ji upatrzył sobie za cel. Różnica była taka, że mężczyzna był wytrzymały psychicznie, by odeprzeć wszelakie ataki, a ostatecznie samemu zyskać pewność siebie i zbudować charyzmę. Tamto doświadczenie nauczyło go wiele, ale pozostawiło za sobą pewien niesmak. Nie życzył tego nikomu... no, może, oprócz swojemu największemu wrogowi. 
— Odratowałem ją w ostatniej chwili.
Tak jak się spodziewał, Jiyong przewrócił oczami i upił łyk kawy, nie podzielając troski w choć minimalnym stopniu. Seunghyun odruchowo machnął dłonią na tyle energicznie, że zabrakło kilku centymetrów, aby uderzył w swój kubek.
— Było aż tak źle?! — głos miał niemal piskliwy, ale nie był w stanie się tym przejąć.
— Było fatalnie, Seunghyun — szepnął Jiyong, nachylając się nad stołem, aby zbliżyć jego twarz do swojej. Seungri nigdy nie pragnął niczego mniej niż lidera na wyciągnięcie ręki w takiej sytuacji. Przełknął ślinę, nie mając odwagi, by go zatrzymać. — Mogła umrzeć w moim mieszkaniu, rozumiesz? W moim, cholernym, mieszkaniu. Wiesz jakie byłyby plotki? Celebrytka znaleziona w salonie celebryty. Byłbym skończony po samych nagłówkach gazet, już o artykułach nie wspomnę, bo szkoda moich słów. Zapewne ciągnęliby mnie po komisariatach, abym złożył zeznania. A już z pewnością zrobiliby jej sekcję zwłok, gdzie wyszłoby, że brała narkotyki. Potem wzięliby mnie na badania. Byłbym, kurwa, skończony. G-Dragon umarłby kilka dni temu.
— Bardzo mi przykro, hyung. Naprawdę — odpowiedział niegłośno, chcąc, by brzmiało to jak najbardziej szczerze; musiało się udać, bo Jiyong ponownie się wyprostował i westchnął głośno, jakby był zmęczony lub pokrzywdzony. Po chwili zastanowienia oparł łokieć o stolik, na dłoni układając spiczasty podbródek. 
— To nic takiego. Na następny raz będę ostrożniejszy.
Seungri zmarszczył brwi, wpatrując się w niego uważnie.
— Co masz na myśli?
Jiyong wytrzeszczył oczy i głośno się roześmiał, pokazując swoją kreację w całej krasie. Ledwo co ukazały się jego dziąsła, a zakrył je prawą dłonią i zerknął w bok, nie zaprzestając chichotu. Seungriemu zrobiło się niedobrze, widząc jego słaby kunszt aktorski. 
— No chyba nie liczyłeś, że dam jej teraz spokój?
Seunghyun nie był w stanie szczerze odpowiedzieć na to pytanie, ale również nie pokusił się o kłamstwo.
•._.••´¯``•.¸¸.•` `•.¸¸.•´´¯`••._.•

Domowa biblioteka G-Dragona pełna była artystów, którzy dla mnie nie mieli większego znaczenia. Kojarzyłam ich nazwiska, czasami nawet twarze, lecz nie inspirowali mnie w żaden sposób. Znajdował się tam Rick Owens, projektant mody; niedaleko był Helmut Newton, fotograf mody, a tuż obok stał egzemplarz Culture Chanel. Ogromna czarna książka z czerwonym napisem na brzegu, o treści Fornasetti, autobiografia Davida Bowie. Na końcu znajdował się Jean Royère, znany jako projektant. 
Jiyong mógł mieć swoje widzimisię przy układaniu książek według pewnej kolejności, dlatego przy sprzątaniu mieszkania zostawiłam je w stanie nienaruszonym. Z dwojga złego wolałam narazić się na jego gniew z powodu zignorowania jednego miejsca niż zrobienia chaosu na półkach. 
Siedziałam na okropnie twardym fotelu, blisko dużego okna, które do połowy zasłonięte było ciężkimi, empirowymi, beżowymi zasłonami, gdy do pomieszczenia wszedł Jiyong nie przejmując się czymś tak błahym jak zdjęcie butów. Spieszył się, mogłam wyczuć to po głośnym i szybkim stukaniu obcasów o panele. Wiedziałam, że w innym wypadku pozbyłby się ich w przedpokoju. Wyglądał całkiem dobrze tego popołudnia, nawet z tygodniowym zarostem na twarzy. Nerwowo się rozglądał, poprawiał kołnierz o wiele za dużego płaszcza, a następnie jego wzrok utkwił na biblioteczce. Miałam wrażenie, że ślina zatrzymała mi się w przełyku. 
— Muszę zadzwonić do kogoś, by mi to wysprzątał — powiedział, podpierając ręce na biodrach; nie odrywał wzroku od drewna, zupełnie jakby siła jego spojrzenia miała sprawić, że kurz sam wyparuje.
— Mogę się tym... — szybko mi przerwał, od razu uważając mój pomysł za niedorzeczny.
— Nie. Mam specjalną kolejność, dziwne wymagania, imperatywy, czyli wszystko, czego nie lubisz. Siedź spokojnie, a ja zadzwonię i za godzinę wszystko będzie gotowe.
Skinęłam głową, choć byłam świadoma, że nie mógł tego dostrzec. Wciąż marszczył brwi, jakby się nad czymś zastanawiał, aż sięgnął do kieszeni i przyłożył telefon do ucha. Zanim zaczął rozmowę, wyszedł z salonu, a ja nie miałam odwagi by zawołać za nim z pytaniem, dokąd zmierzał. Wrócił pół godziny później; zdążyłam przeczytać Hankook Ilbo i sięgnąć po Seoul Shinmun. Żaden z artykułów nie okazał się być ciekawy, lecz lubiłam je czytać, by zbić czas i choć odrobinę zagłuszyć głód narkotykowy. 
Jiyong zgolił zarost i przebrał się, mając na sobie ciemne jeansy i czarną, szeroką bluzę. Pod ręką trzymała go niska kobieta, będąca w wieku jego mamy lub może nawet babci. Kwon uśmiechał się do niej na tyle pogodnie, że aż przechyliłam głowę zza gazety i przyjrzałam się mu z rozczuleniem. Razem wyglądali przeuroczo.
Z szerokim uśmiechem oraz nadmierną gestykulacją wskazał jej biblioteczkę oraz wyjaśnił swoje zasady. Jedną z nich było to, że zielone książki nie mogły znajdować się w pobliżu brązowych, tak samo jak żółte obok białych. Przestałam słuchać, bo takie wymysły wydawały mi się całkowicie niedorzeczne. Na jej miejscu wolałabym zostawić wszystko w tej samej kolejności, w której znajdowało się to wcześniej, bo bałabym się, że o czymś zapomnę, a on będzie niezadowolony. Po kilku minutach tłumaczenia seniorka skinęła głową na znak zrozumienia, a Jiyong uśmiechnął się szeroko, skłonił i wyszedł z mieszkania, zupełnie ignorując moją osobę. Ponownie zaczęłam czytać magazyn, uprzednio obdarzając kobietę najcieplejszym uśmiechem, na jaki było mnie wówczas stać. Nie pozostała bierna, lecz odwzajemniła gest, a mi od razu zrobiło się na duszy lżej. 
Kobieta szybko zabrała się do sprzątania, nucąc pod nosem „Amor Fati”; podrygiwała co jakiś czas do rytmu. Sprawiała wrażenie, jakby cieszyła się życiem, nawet jeśli była w pracy, a zasady Jiyonga mogłyby spokojnie zająć jedną stronę z zeszytu, gdyby tylko postanowił je wszystkie spisać. Gdzieś w jej lekkim uśmiechu i zmarszczkach w kącikach oczu widziałam szczęście i ciepło, z którym miałam ostatnio mało wspólnego. Liczyłam, że ten widok mnie zasmuci, że umrę z zazdrości, jak to miałam w zwyczaju, biorąc pod uwagę mój paskudny charakter, lecz nic takiego się nie stało. Wręcz przeciwnie; z czasem odłożyłam gazetę na uda i wpatrywałam się w nią natarczywie, lecz z uśmiechem, zupełnie jakby była centrum mojego wszechświata. To tak, jakby Jiyong przyprowadził mi słońce, które sało się dla mnie wszystkim. Miałam wrażenie, że nie potrzebuję niczego ani nikogo, tylko tej staruszki z kurzymi łapkami w okolicach oczu, poczuciem rytmu i szczerym uśmiechem. 
Starowinka kilkukrotnie przyłapała mnie na tym, że się patrzę, lecz nim zdążyłam poczuć się zawstydzona, nagle zaczynała śpiewać głośniej i gwałtowniej bujać biodrami. Co jakiś czas chichotała radośnie, po czym jednak wracała do pracy, ponownie ściszając ton, a ekspresywne ruchy zostawiając jedynie dla swojej ręki, którą intensywnie ścierała kurze z półek oraz okładek książek.
Nie mogłam odwrócić od niej wzroku; gdy godzinę później wszystko się skończyło, czułam się, jakbym spędziła w jej towarzystwie zaledwie dziesięć minut. Czułam ogromny niedosyt i miałam ochotę poprosić ją, aby ze mną została. Pragnęłam wypić z nią herbatę oraz zjeść ciasto, ale wiedziałam, że taka forma rozrywki nie wchodzi w grę. Była tutaj tylko dlatego, że Jiyong ją o to prosił. Wykonała swoją pracę, więc wyszła. To normalne. Koniec. Finito.
Obiad zjadłam w samotności, a Kwon wrócił do mieszkania późnym wieczorem, gdy nastał już czas kolacji. Wystarczyło, że krótko na mnie spojrzał, a od razu poczułam irracjonalny strach zaciskający moje gardło. Nie wiedziałam, dlaczego tak reaguję; przecież nie pierwszy raz widziałam go naćpanego, lecz w tym momencie nie byłam w stanie się uspokoić. Oddech przyspieszył. Docisnęłam plecy do oparcia, a palcami mocno objęłam pilot, przenosząc prędko wzrok z mężczyzny na ekran telewizora. Krótki, lecz głośny śmiech Jiyonga uświadomił mi, że nie dam rady go zignorować, nieważne jak bardzo bym tego chciała. Powoli i z ociąganiem przeniosłam wzrok, niepewnie się uśmiechając. Nie odwzajemnił gestu. 
— Chodź, posypiesz mi kreskę — mruknął przez zaciśnięte zęby, kiwając ręką i mnie pospieszając. Zachwiał się, jednak dał radę usiąść bez utraty równowagi. Dopiero po chwili usiadłam obok niego po turecku, a mężczyzna położył się na panelach, uderzając o nie zbyt mocno głową. — Ale odjazd.
— Nie sądzisz, że... już wystarczy? — zapytałam z zaciśniętym gardłem, hamując napływające łzy. W odpowiedzi pomachał mi woreczkiem przed nosem, przy okazji mnie trącając. Nie byłam w stanie określić czy zrobił to przez przypadek, czy z premedytacją. Sięgnęłam po jego kartę kredytową, którą uprzednio wyciągnął z kieszeni, na chwilę się zatrzymując. Kwon od razu zauważył moje wahanie; przewrócił się z pleców na bok, przodem do mnie, a głowę podparł ręką. Przymrużył powieki, wpatrując się we mnie intensywnie, a ja z dwojga złego wolałam się na niego patrzeć niż sypać mu tę amfetaminę. Nasze milczenie jednak nie trwało tak długo, jak tego pragnęłam. W końcu Jiyong stracił cierpliwość.
— Posłuchaj. Jak nie chcesz posypać mi kreski, to posyp sobie. Śmiało, poczęstuj się.
 Wyprostowałam się gwałtownie, nie będąc w stanie ukryć szoku. Odsunęłam się, jakbym się bała, że narkotyk sam wsypie mi się do nosa. 
— Co ty mówisz? Przecież wiesz, że rzuciłam. Nie biorę już tego. Nie mam zamiaru znowu w tym siedzieć, nie po tym, co ostatnio mi się stało.
Jiyong machnął wolną ręką, uznając moje gadanie za niewarte uwagi. Całkowicie mnie zbył.
— Jak to wezmę, będę w tym samym stanie, co ty wtedy — zauważył, nie odrywając ode mnie wzroku. Zacisnęłam dłoń na woreczku, powstrzymując się, aby nie rzucić nim w jego twarz, nie stanąć na równe nogi oraz nie uciec z mieszkania. W głębi duszy wiedziałam, że nie mam nawet dokąd pójść, biorąc pod uwagę, że klucze do mojego lokum leżały za kanapą od naszego ostatniego ćpania. Nie chciało mi się ich podnieść, ponieważ uznałam je wtedy za niepotrzebne, a teraz cierpiałam przez własne życiowe wybory. Nic nowego.
— No to... po co chcesz to brać?
Uśmiechnął się jakby nie dochodziło do niego to, co mówię. To było niemal przerażające.
— Wiesz jak mnie odratować w razie czego? — poczułam się, jakby celował pistoletem w moją skroń. Pokręciłam powoli głową; syknął, ponownie przekręcając się na plecy. Zaczął się denerwować, a mój puls dodatkowo przyśpieszył. Miałam wrażenie, że za chwilę dostanę zawału.
— Cholera, mówiłem ci przecież ostatnio! Benzodiazepiny, a jak nie masz, to używasz antykonwulsantów. Do picia witamina C oraz magnez. To nie takie trudne. Zrób mi w końcu tę kreskę, kurwa. 
Drżącymi dłońmi zaczęłam wykonywać jego polecenie, a okazało się trudniejsze, niż myślałam. Byłam roztrzęsiona, dodatkowo wysypałam za dużo narkotyku na panele; chciałam go z powrotem jakoś umieścić w woreczku, lecz Ji powstrzymał mnie gestem dłoni, uśmiechając się na widok sporej ilości przygotowanej dla niego.
To zupełnie tak, jakbym go miała zabić.
— Nie znam odpowiednik dawek. Nie dam rady. Jiyong, proszę... — wyskomlałam. Zaczęłam płakać, zupełnie nad tym nie panując; czułam się zbyt przerażona, by myśleć racjonalnie, nad tym co robię. Marzyłam, by amfetamina wyparowała. Jiyong naprawdę był w zbyt ciężkim stanie, aby przyjąć następną dawkę, a ja nie dałabym rady go uratować, biorąc pod uwagę to, jak mocno byłam już teraz spanikowana. To od początku była przegrana sprawa.
— Prosisz? Wciągnij ją sama. Będziesz mi wdzięczna, zobaczysz.
— Nie chcę — wymamrotałam, wciąż szlochając. G-Dragon podniósł się ze zniecierpliwieniem i wyciągnął z kieszeni pomięty banknot. W skupieniu zrobił z niego rulon, a następnie pochylił się nad narkotykiem. Kiwnął mi głową w geście pozdrowienia.
— Okej, a więc moja kol... — szybko sięgnęłam dłonią po prowizoryczną rurkę, wyszarpując mu ją, a poczucie broni dociśniętej do skroni szybko zniknęło. Miałam wrażenie, że czynię dobrze. W końcu mogłam odetchnąć z ulgą.
— Sama to zrobię.
Uśmiechnął się, a ja uświadomiłam sobie, jak bardzo popieprzony jest fakt, że przekładam jego dobro nad swoje. Dlaczego wolę powoli zabijać siebie? Może akurat dałabym radę go uratować? Wystarczyłoby zadzwonić po karetkę już na wstępie. Może nawet Seunghyun dałby radę pomóc.
Seunghyun.
Przyłożyłam banknot do nosa i nachyliłam się nad amfetaminą.
— Dobra dziewczynka.

4 sie 2018

Rozdział 8

Pod każdym możliwym względem Jiyong różnił się od Seunghyuna. Z całą świadomością, której w tamtejszych dniach nie było wiele, mogłam stwierdzić, że był zupełnie inny. Oczy miał zamglone, przećpane, nieobecne, obłędne, niezwykłe i fantastyczne. Tęczówki Seunghyuna były po prostu ciemne. Nic poza tym, zero rewelacji. Zwyczajny hebanowy kolor, który widziałam wiele razy. Przez pewien czas wydawały mi się wyjątkowe, do momentu aż nie spojrzałam G-Dragonowi bezpośrednio w oczy.
Jiyong miał spore mieszkanie. Miało wiele pomieszczeń, w których po kilku minutach przebywania byłam w stanie poczuć się jak u siebie w domu. Choć jego lokum diametralnie różniło się od mojego miejsca zamieszkania, nie miało to dla mnie jakiegokolwiek znaczenia. Mężczyzna również posiadał wiele drogich rzeczy, identycznie jak Choi, ale w odróżnieniu od niego ani razu nie wspomniał na temat ich wartości. Nie złościł się, kiedy pewnego razu z nudów rozcięłam nożem kuchennym kremową skórę fotela. Nie był zły, kiedy popiół z papierosa przez przypadek spadł na obrus i zrobił w nim szpecącą dziurę. Byłam pewna, że nie zareaguje złością, niezależnie od tego co bym zrobiła. Musiałam przyznać, że potrzebowałam tak intensywnego spokoju bardziej niż kiedykolwiek. Mimo to spokój był względny; doskonale znałam powód jego opanowania. Całymi dniami chodził z buzującymi we krwi narkotykami, a po krótkim czasie bliskiej znajomości, ja również. Wystarczyło, że dwa dni po zakończeniu związku z Choiem zaproponował mi kreskę, a ja, traktując ją niczym szczere złoto, chętnie przyjęłam.
Dni płynęły monotonnie, ale przyjemnie. Paliliśmy papierosy, wciągaliśmy chude kreski lub łykaliśmy różnokolorowe tabletki. Mijały sekundy, minuty, godziny oraz dni, a nieprzerwanie czułam się dobrze. Było to dla mnie czymś nowym, wcześniej nienamacalnym; jeśli sięgałam w umysł widziałam tylko czarne chmury, teraz było zupełnie inaczej. Czułam się wolna; nie wiedziałam o niczym, niczego nie pamiętałam, nie musiałam zastanawiać się nad błahymi sprawami. Skupiałam się wyłącznie na tym, że jest mi dobrze. Obraz Kiko w ramionach Seunghyuna wymazywał się z pamięci, za co byłam wdzięczna wszelakim rodzajom substancji odurzających, którymi częstował mnie Kwon. Nie wiedziałam, ile nocy zostało przez nas zarwanych, ale z czasem zaczęłam się bać momentów, podczas których powieki zamknęły mi się na dłużej niż sekundę - zupełnie tak, jakbym miała zapaść w wieczny sen i już nigdy się nie obudzić.
Jiyong średnio co dwa dni znikał, by wkrótce wrócić z woreczkami pełnymi białych kryształów  i tabletek, znów w zaskakujących kolorach. Uwielbiał eksperymentować. Kochał adrenalinę, którą czuł za każdym razem kiedy próbował czegoś nowego. Lubił nie wiedzieć, co zdarzy się później. 
Łykanie MDMA podobało mi się bardziej od wciągania amfetaminy. Lubiłam kwaśny posmak, który dało się później wyczuć na języku; uwielbiałam leżeć na łóżku Jiyonga i wsłuchiwać się w muzykę lub tańczyć w salonie tak, jakby jutro miało nie nadejść. Zakochałam się w tych nocach, wieczorach, porankach. Przez krótkie chwile miałam wrażenie, że lubię życie, choć przypominało to bardziej niekończący się, bardzo długi sen. Była w tym pewnego rodzaju magia. Jiyong przez ten cały czas praktycznie w ogóle mnie nie dotykał, za co byłam mu wdzięczna. Jeden raz, po zjedzeniu różowych tesli, zebrało się nam na czułości; nie robiliśmy niczego, przez co nasza przyjaźń mogłaby ucierpieć i przerodzić się w coś więcej. Leżałam wtedy z głową na udach mężczyzny, ze skupieniem przejeżdżając paznokciem po jedynym wolnym miejscu, podczas gdy on gładził moje włosy. Spędziliśmy tak ponad pół godziny, gdy G-Dragon stwierdził, że należy zmienić nastrój, a na stole wylądowała biała kreska. Cofnęło nas to do normalności. Raz po raz, narkotyk za narkotykiem, a ja zaczynałam zapominać jak wygląda moje mieszkanie, o czym natychmiast go poinformowałam. Wydawało mi się to ważne, jednak mężczyzna mało co się przejął.
— I tak siedzisz tu całymi dnami i nocami — mruknął przez zaciśnięte zęby, spowodowane szczękościskiem, w skupieniu dzieląc kreskę. — Nie ma sensu tego zmieniać. 
Skinęłam głową; nie czułam się na siłach, by zmieniać jego podejście. W sumie... to samej przestało mi to przeszkadzać. Wciąż chodziłam w jego koszulkach i myłam włosy jego szamponem.
Organizm zaczął burzyć się po dwóch tygodniach ciągnęło zażywania dragów. Dla mnie było to zbyt szybko. Chciałam jeszcze. Z perspektywy czasu wiem, że wytrzymałam długo, biorąc pod uwagę brak snu i jedzenie małych posiłków co dwa, trzy dni. Nic nie sprawiało, że powinnam zacząć się martwić, jednak katastrofa miała dopiero nadejść. Wszystko dotychczas było w porządku - ubrania mężczyzny, zapach jego ciała na moim oraz narkotyki. Różnica między nami była jedna: nie on płakał i wymiotował tej nocy.
Do tej pory nie wiem, co mogło mi zaszkodzić. Wydaje się, że nie do końca zawiniło wówczas ecstasy. Nie mogę oskarżyć Jiyonga o zły towar, bo wierzyłam, że był zupełnie czysty. Mogłam mieć pretensje jedynie do siebie o to, że nie robiłam przerw między braniem jednego, a drugiego. Mieszanie MDMA z amfą nie powinno mieć miejsca. Połknęłam w towarzystwie mężczyzny dwie tabletki, gdy on wstał i poinformował, że idzie po resztę. Nie bałam się zostać sama, bo nie był to przecież pierwszy raz. Wszystko było (i miało być) w porządku. Rozłożyłam się wygodnie na kanapie, załączyłam film i czekałam cierpliwie, aż narkotyk się we mnie rozgości. Amfetamina, którą wzięliśmy w południe, zaczynała przestać działać, co dość mocno dawało mi się w znaki. 
To była jedna z tych chwil, w której byłam przekonana, że umieram. Gardło płonęło żywym ogniem, wymiotowałam żółcią, bo w żołądku nie znajdowało się przecież nic. Dreszcze raz za razem wstrząsały moim wykrzywiającym się ciałem, przez co nie byłam w stanie otworzyć nawet oczu; poczucie pustki i samotności zżerało podobnie jak ból fizyczny, który stawał się być nie do zniesienia. Dusiłam się. Próbowałam nabierać maksymalną ilość powietrza, ale wciąż mi to nie wychodziło.
G-Dragon nie wracał, a ja byłam przekonana, że tak wygląda mój koniec. Znajdą mnie w jego mieszkaniu w wymiocinach, z oczami wywróconymi na drugą stronę. Nie takiej śmierci dla siebie chciałam. Nie w tym wieku.
Trzask zamykanych drzwi słyszałam wyraźnie, ale nijak mi pomógł. Jiyong coś mówił przez kilka minut, aż w końcu krzyknął na tyle głośno, że przestałam się kręcić oraz szlochać. Wytrzeszczyłam oczy, chcąc odzyskać świadomość i móc wyraźnie go ujrzeć. Musiałam wyglądać wtedy okropnie. Jak typowa ćpunka, która wzięła za dużo, która nie zna umiaru.
— Co ty kurwa robisz?! Wzięłaś coś więcej? Uspokój się. Spokojnie. Chodź tu, nachyl się. No już, powoli.
Podawał mi tabletkę za tabletką, które zwracałam w ekspresowym tempie. Chłopak mimo to się nie poddawał. Skierował się do kuchni, po czym wrócił z kolejnym opakowaniem i napojem w szklance. Połknęłam wszystko po to, by znów zwymiotować po kilku minutach. Zdawało się nie mieć to sensu; dziwiłam się, że ma jeszcze siłę próbować mnie jakoś uratować.
Sytuacja się powtórzyła. Ji wykonał kolejną rundę do szafki z lekami, wracając z tym samym co wcześniej. Tym razem jednak zwiększył czas podania mi tabletek i napoju. Z pokorą wszystko przyjmowałam, mając w głębi duszy nadzieję, że to trucizna, która pozwoli przestać mi się męczyć. Miałam wrażenie, że ostatnią porcję, którą mi wyznaczył, zażywałam przez około godzinę. Leżałam na brudnej od wymiocin kanapie, z t-shirtem podciągniętym nad brzuch, przez co było mi widać figi, ale byłam zbyt wycieńczona, aby się tym przejąć. Starałam się brać małe łyki wody i uspokoić organizm. Drżącą dłonią w pewnym czasie udało mi się otrzeć brudne dotychczas wargi.
Zegar wskazywał czwartą nad ranem; wciąż byłam potwornie roztrzęsiona, a mężczyzna się nie poddawał i próbował wyciągnąć mnie z tego stanu. Zachowywał się wręcz idealnie, a przede wszystkim starał się. Zamówił zupę, wmusił we mnie pasek czekolady, zaprowadził pod prysznic, gdzie kazał używać tylko chłodnej wody. Gdy z powrotem znalazłam się w salonie w tle leciał film, na stole rzucone były słuchawki, a na kanapie nie było śladu po treści z mojego żołądka. Mężczyzna nie odezwał się na ten temat ani słowem, za co byłam mu wdzięczna, bo inaczej spaliłabym się ze wstydu.
— Co mi podałeś? — zapytałam cicho, ostrożnie siadając na kanapie, jakbym bała się, że za chwilę zacznie się to samo. Mężczyzna wciąż siedział na ziemi, w skupieniu sprawdzając coś na swoim telefonie. Nawet nie podniósł wzroku.
— Benzodiazepiny, bo są najlepsze. Gdybym nie miał, to zapewne użyłbym antykonwulsantów.
— A napój? — dążyłam.
— Witamina C wraz z odrobiną magnezu.
Uświadomiłam sobie, jak bardzo nie miałam pojęcia o zażywaniu narkotyków. Szybko podjęłam decyzję o skończeniu, choć wciąż chciałam towarzyszyć Jiyongowi. Nie uważałam się za osobę uzależnioną, miałam nadzieję, że rezygnacja przyjdzie mi łatwo. Odnosiłam wrażenie, że gdybym brała dłużej niż dwa tygodnie, moja decyzja pozostałaby taka sama - zrezygnować z amfetaminy. To było zbyt straszne, by nadal w to brnąć i przez to ryzykować ponownym atakiem.
G-Dragon na chęć odwyku tylko pokiwał głową, dając mi przyzwolenie. Nie pochwalił, ale też nie potępił mojej decyzji, tylko po prostu na nią przystał. Sam, rzecz jasna, nie zamierzał rezygnować ze swojego obecnego stylu życia, co mnie nie zdziwiło. U niego amfetamina była bodźcem do uspokojenia, ale dzięki niej pisał również wiele dobrych tekstów. U mnie było odwrotnie - narkotyk nijak wpływał na produktywność.
Dwa dni później, kiedy odespałam wszystkie bezsenne noce, świat zdawał się odrobinę zgubić swoje barwy. Nadal mieszkałam u mężczyzny i częstowałam się jego rzeczami, jednak coś uległo zmianie, a ja nie byłam w stanie stwierdzić, czym dokładnie to było. Wciąż miałam na sobie jego ulubioną koszulkę, paliłam jego Marlboro, a mimo to złudzenie szczęścia prysnęło niczym bańka mydlana. Nie zamierzałam się szybko poddawać. Skoro byłam szczęśliwa przez długi czas, tak miałam nadzieję, że uda mi się ten stan odnowić. 
Wrócił popołudniem, wchodząc do salonu zamaszystym krokiem, przez co aż wstałam z fotela. Napotkałam jego wzrok; uraczył mnie spojrzeniem wyrażającym zmęczenie i zdenerwowanie. Przez moment myślałam, że połknęłam haczyk, a na końcu języka zaczęły plątać się różne wersje pocieszeń, pytań i przyszłych odpowiedzi. Na szczęście przypomniałam sobie, że nie jestem małą, bezmózgą rybką. Oblicza Kwona zmieniały się jak obraz w kalejdoskopie, więc z doświadczenia wiedziałam, że lepiej po prostu to zignorować.
To miał być kolejny najpiękniejszy dzień w naszym życiu. Na początku wszystko przebiegało stosunkowo niewinnie. Po wciągnięciu kreski przez Jiyonga, leżeliśmy na zimnej podłodze częstując się papierosami. Dłoń delikatnie ściskała pełną paczkę, suche policzki ogrzewał rumieniec, a dym tytoniu mieszał się z dźwiękiem smutnych piosenek finezyjnie pieszczących uszy. Spokój przepełniał nasze wnętrze. Z rozkoszą się temu oddawałam, próbując złapać tę chwilę w dłonie i sprawić, by nigdy już mnie nie opuściła. Egoistycznie pragnęłam, by spokój należał tylko do nas. Odwiedzał nas tak rzadko, a to tłumaczyło moją chęć posiadania go na własność. Łzy niekontrolowanie zaczynały skradać się do kącików oczu. W jednej chwili zrównoważenie pochłonęła ciemność, a nieproszone uczucie zaczęło pożerać od środka. Przypomniałam sobie, że spokój przecież nie był nam pisany.
Zacisnęłam z bezradności dłoń, czując, jak po beztrosce nie pozostało ani śladu. Zamiast tego miałam pustą paczkę po papierosach i mokre policzki.

8 kwi 2018

Rozdział 7

Po krótkim czasie wszystko stało się zupełnie inne. Mój świat zaczął mienić się wszelakimi odcieniami szarości. Coś, co wcześniej powodowało szczęście, stało się fałszywe i okropne. Znajduję się na etapie, podczas którego nienawidzę świata, życia i tego miejsca. Nienawiść falowo płynie do mężczyzny i do mnie. Przez wszystkie złe uczucia nie jestem w stanie stwierdzić, do kogo strzeliłabym, gdybym otrzymała broń z jednym nabojem. Z pewnością poprosiłabym o drugi- tak byłoby najrozsądniej. Nie mam pojęcia, kogo w tej chwili nienawidzę bardziej, ale nie jestem w stanie wybrać jednego z nas jako "mniejsze zło".
— Bom.
Tamtego wieczoru przed wyjściem z mieszkania miałam ochotę rozszarpać jego twarz szponami lub bez  oporu pociąć ten cholernie drogi płaszcz, po czym splunąć na buty warte kilka tysięcy.
— Bom.
Gdy już znajdowaliśmy się w taksówce, a ja słyszałam jego głos, miałam ochotę wepchnąć mu szmatę w usta- najlepiej nasączoną denaturatem. Niestety, nie posiadałam czegoś takiego w torebce od Fendi. Może gdybym nosiła ze sobą tego typu rzeczy, zdarzałoby się mi unikać nieprzyjemnych spotkań z rzeczywistością; nie potrafiłam przewidywać przyszłości, szkoda.
— Bom!
— Tak, kochanie? — z fałszywym uśmiechem przeniosłam na niego wzrok i zaczęłam prędko mrugać powiekami. Wiedziałam, że wyglądam dzięki temu jak lalka, jednak robiłam to nagminnie, bo właśnie tego ode mnie oczekiwał. Nie chciał rozumu ani uczuć, lecz dobrego wyglądu oraz posłuszeństwa. To było wszystko, co planowałam mu ofiarować od czasu naszej pamiętnej kłótni w salonie, na tym przeklętym puchatym dywanie, a on zdawał się nie mieć nic przeciwko temu.
— Do której planujesz tam zostać? — zapytał, przenosząc spojrzenie za szybę po swojej prawicy. Ułożyłam usta w dzióbek udając, że się zastanawiam, po czym przejechałam krwistoczerwonym paznokciem po barku, marząc w głębi duszy o tym, że żel nałożony na jego powierzchnię jest w stanie rozciąć ubranie oraz skórę mężczyzny. Zamiast tego zobaczyłam, jak znów wbija we mnie wzrok i marszczy brwi. Nie kazał mi jednak cofnąć dłoni, co uznałam za sukces.
— Nie wiem, skarbie. Zdam się na ciebie — zdobyłam się na najsłodszy głos, na jaki było mnie stać. Widziałam jak delikatnie drgnął mu kącik ust, najwyraźniej był zadowolony z mojej odpowiedzi. Oparł się wygodnie o siedzenie i westchnął ciężko, udając zmęczonego.
— Świetnie.
— No to... do której? — zapytałam, co ewidentnie wytrąciło go z rytmu; spojrzał na mnie jakby zobaczył mnie po raz pierwszy w życiu. Jedne moje mrugnięcie, a jego twarz po raz kolejny nie wyrażała żadnych emocji i zdawała się być kamiennym posągiem.
— Powiem ci, jak będziemy wychodzić — oświadczył poważnym tonem i złapał mnie za dłoń, przez co siłą woli musiałam powstrzymać się od głośnego, pełnego irytacji westchnięcia. Powoli splotłam nasze palce, choć wolałabym złamać mu wtedy rękę.
Miałam dość tych wszystkich gierek, a z drugiej strony nie potrafiłam z nich całkowicie zrezygnować. Co za żałość, brak dumy i słaby charakter.
Po wyjściu z samochodu podał mi swoje ramię, bym mogła się go złapać. To pierwszy raz, kiedy pokazujemy się naszym znajomym jako para, ale nie byłam z tego powodu zadowolona. Na usta przykleiłam fałszywy uśmiech, dając się prowadzić. Szliśmy równym, prostym krokiem, do momentu aż straciłam równowagę na schodach; mało brakowało, a złamałabym obcas, ale chłopak złapał mnie w odpowiednim momencie w talii, obdarzając przy tym wzrokiem pełnym nienawiści. Wolałabym uderzyć kolanami o zimny marmur, odczuwany ból byłby znacznie mniejszy. Życie jednak nie dawało mi wyboru nad losem.
Wszyscy już byli w środku, co przyjęłam z niesamowitą ulgą. Moje nerwy i cierpliwość znajdowały się już na wykończeniu. Nie miałam ochoty tracić czasu na czekanie na innych, ale łaska okazała się być tego dnia na szczególnie wysokim poziomie.
Seunghyun rozpłynął się w tłumie zanim zdążyłam odnaleźć się w nowej sytuacji. Samotnie wysłuchiwałam gratulacji oraz rad, rozdając uśmiechy na prawo i lewo. Z każdą mijającą sekundą serce bolało mnie coraz bardziej. Naprawdę chciałam, by nasz związek był taki jak na samym początku. Zależało mi, by był prawdziwy- chciałam ufać i kochać, ale nie mogłam tak dłużej. Nie po ostatnich tygodniach, które były dla mnie męczarnią, choć mężczyzna nic nie zauważał.
— Tak ślicznie razem wyglądacie! — świergotała jakaś kobieta, której imienia nie byłam w stanie sobie przypomnieć. Z pewnością była jego znajomą, bo właśnie na takim efekcie mu najbardziej zależało- mieliśmy być parą niczym z okładki magazynu. Piękni, młodzi, bogaci oraz szaleńczo zakochani. Owszem, mężczyzna był przystojny i bogaty, ja jednak tylko zakochana i to nawet nie szaleńczo, a nieszczęśliwie. Mimo wszystkiego złego, co zrobił, wciąż go kochałam i byłam wdzięczna za to, co robił wcześniej. Mógł krzyczeć, wyzywać mnie od najgorszych, a uczucia wciąż we mnie mieszkały. Były, oczywiście, zmieszane z nienawiścią, ale nawet to nie zadecydowało o ich wygaśnięciu... choć pewnie gdybym mogła się ich pozbyć, moje życie stałoby się łatwiejsze.
— Bom! — do uszu dotarł bardzo dobrze znany mi głos, a kamień prędko spadł z serca. Odwróciłam się w stronę chłopaka ze szczerym uśmiechem i rozłożyłam szybko ręce, mocno się do niego przytulając. — Cieszę się, że cię widzę, Jiyong.
— Chodź się napić! — zignorował moje słowa, mówiąc podniesionym głosem. Skinęłam głową w odpowiedzi i skierowałam się z nim do barku, uparcie ignorując znajomych mojego chłopaka, którzy nie wydawali się tym w ogóle przejęci. Kwon podał mi lampkę szampana, stuknął się ze mną i nie czekając na nic, wypił ją jednym haustem. Powtórzyła się sytuacja z moich urodzin- zauważył, że nawet nie zamoczyłam ust i zmarszczył w niezadowoleniu brwi. Uśmiechnęłam się tylko przepraszająco i upiłam dwa łyki, na co mężczyzna od razu się rozpromienił.
Wypicie trzech lampek szampana oraz jednego, bardzo mocnego drinka zajęło nam zaledwie piętnaście minut. Powinnam wiedzieć, że z nim się nie pije, ale naprawdę ucieszyłam się na jego widok. Mogłabym nawet stwierdzić, że odjęło mi przez to rozum. Nogi plątały mi się jak szalone, a trzynastocentymetrowe szpilki utrudniały zachowanie równowagi, podobnie jak nadpobudliwość Jiyonga, która pojawiała się u niego zawsze po zażyciu nadmiernej ilości napojów wysokoprocentowych. Czasami podejrzewałam, że zamiast alkoholu pije krew samego Szatana.
Kilkukrotnie znienacka pociągnął mnie za sobą. Kiedy zrobił to po raz ostatni, poczułam w gardle uścisk, jakby organizm czuł, że za niedługo zburzy się wszystko, nad czym tak usilnie pracowałam.
— Bom! Chodź ze mną poszukać mojej dziewczyny!
 Jęknęłam głośno, zmęczona bieganiem po całej sali i rozdawaniem sztucznych uśmiechów. Wyszarpnęłam nadgarstek z uścisku jego dłoni, co okazało się niebywale proste. Dotychczas wydawało mi się, że nie uda mi się tego zrobić.
— Zgubiłeś dziewczynę, Jiyong? Na Boga, jak można zgubić dziewczynę? — spojrzał na mnie rozbawiony, a jego oczy intensywnie błyszczały. Przy znajomych, którzy stanęli nam wcześniej na drodze, wypił jeszcze jednego drinka, którego ktoś przygotował dla mnie, ale praktycznie wypalił mi gardło. Jego organizm zadziwiająco tolerował alkohol.
— Chcę cię tylko poinformować, panno Park... — zaczął oficjalnym tonem, na co ja zdusiłam chichot. — ...że sama zgubiłaś swojego chłopaka, więc proszę się ze mnie nie śmiać.
Niewiele myśląc zaczęłam rozglądać się dookoła siebie, stwierdzając z przykrością, że nie mogę odnaleźć nigdzie sylwetki Seunghyuna. Jiyong zauważył przerażenie w moich oczach, co skomentował tylko głośnym śmiechem i po raz kolejny chwycił mój nadgarstek.
— To nic! Chodź, poszukamy ich razem.
— Okej — wyszeptałam, a złe przeczucia tylko spowodowały wzrost obaw. — Kogo najpierw?
— Jak to kogo? Mojej dziewczyny, ona zgubiła się jako pierwsza!
Przez chwilę chciałam powiedzieć mu prawdę: że to Seunghyun zniknął pierwszy, bo widziałam go maksymalnie przez dwadzieścia minut po przyjściu tutaj. Finalnie wolałam milczeć. W końcu mieliśmy być parą rodem z magazynów, a dziewczyny z idealnych związków nie gubią swoich partnerów.
Chodziliśmy szybko po całej sali, zgrabnie omijając tańczących ludzi i ignorując przyjazne zaczepki skierowane w stronę chłopaka. Jiyong wciąż trzymał mój nadgarstek, a z każdą minutą jego rozbawienie przekształcało się w irytację. W końcu zatrzymaliśmy się przed wyjściem z sali, a chłopak podparł dłonie na biodrach i przygryzł dolną wargę, głęboko się nad czymś zastanawiając. Sama wbiłam wzrok w schody prowadzącego do wyjścia z budynku.
Czy to możliwe, że on już wrócił do mieszkania? Tak po prostu, beze mnie?
— Znalazłaś swojego chłopaka? — zapytał mnie nagle, a ja wyrwana z rozmyślań spojrzałam na niego zaskoczona.
— Nie. A ty znalazłeś swoją dziewczynę? — podjęłam grę, uznając, że nie mam nic do stracenia. Dzięki błahemu podejściu do sprawy mogłam zyskać jedynie spokój.
— Nie. No to szukamy dalej! — stało się to, co wcześniej, czyli uścisk za nadgarstek i pociągnięcie w kierunku korytarza. Szarpał za każdą klamkę, mając nadzieję, że odnajdzie tam zgubę. Wszystkie okazały się być zamknięte, oprócz najmniejszych, dębowych drzwi znajdujących się w samym kącie. Jiyong przekręcił gałkę i pchnął, a widok, który zastaliśmy, zszokował mnie bardziej, niż się spodziewałam.
Stałam, wpatrując się w dwójkę z szokiem. Mogłam wyglądać jak ryba wyrzucona na brzeg - z szeroko otwartymi oczami oraz ustami, jednak mój wygląd w tej chwili interesował mnie najmniej.
— Hej, Bom, chyba znalazłem twojego chłopaka — mruknął Jiyong, ściszając głos, a na pierwszy rzut oka wciąż czuł się w porządku. Oprócz zmiany tonu na chłodny, nie widziałam żadnej reakcji, czego niestety nie mogłam powiedzieć o sobie. Wpatrywałam się szeroko otwartymi oczami w Seunghyuna opartego o ścianę. Obok jego głowy znajdowała się miotła, a niedaleko stóp leżały przewrócone wiadra. Prawą dłoń ściskał pośladek dziewczyny, a lewą chował pod jej bluzką. Kobieta z kolei była na tyle zajęta jego szyją, że nawet nie zareagowała na słowa Jiyonga.
Bóg chyba mnie nie lubi.
— A ja twoją dziewczynę — odpowiedziałam, chcąc brzmiąc identycznie jak on, czyli jak człowiek bez uczuć, ale mój głos bardziej pasował do dziecka, któremu rodzice oznajmili, że Święty Mikołaj nie istnieje. W moich słowach słychać było, że mam ochotę się popłakać. Niecodziennie nakrywa się swojego mężczyznę w uścisku kobiety najlepszego przyjaciela. Nie powinnam mieć w takiej sytuacji do siebie wyrzutów, mimo to byłam na siebie zła, że zareagowałam bardziej emocjonalnie niż on.
— No nic, miłej zabawy, kochani! Kiko, skarbie, wracasz dziś do domu?
Nie mogłam w to uwierzyć. Wiedziałam, że ich związek jest jednym z dziwniejszych, o jakich słyszałam, ale to przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Miałam wrażenie, że za chwilę rzuci w nich paczką prezerwatyw, po czym poprosi mojego chłopaka, aby się zabezpieczył i nie robił im dziecka.
— Nie wracam — mruknęła, po czym ignorując naszą dwójką, zajęła się szyją Seunghyuna. Gdybym zastała ich w takiej sytuacji bez Jiyonga, chwyciłabym jej kudły i zaczęła szarpać, aż wylądowałaby w jednym z żółtych wiader.
— No dobra — powiedział wesołym tonem. — To my wychodzimy!
Zamknął mi drzwi przed nosem; ostatnim, co ujrzałam, był wzrok Seunghyuna niewyrażający jakiejkolwiek skruchy. Dobiło mnie to chyba bardziej aniżeli fakt, że był tam z Kiko; docisnęłam dłoń do ust, zalewając się łzami. Jiyong, bardziej zaskoczony moją reakcją aniżeli widokiem, który zastaliśmy za drzwiami, przechylił głowę nieznacznie w bok i otworzył szerzej oczy.
— Hej, nie płacz — powiedział, próbując mnie uspokoić. — Przecież go znalazłaś... — chciałam zacząć krzyczeć, że jest pojebany i ma przestać pierdolić, ale odciągnął mnie od drzwi. W ostatniej sekundzie usłyszałam kobiecy jęk, który wytrącił mnie z równowagi jeszcze bardziej, choć wydawało mi się to już niemożliwe. Zacisnęłam zęby, ale łzy płynęły po policzkach jeszcze intensywniej niż na samym początku.
Wyprowadził mnie z budynku i poczęstował papierosem, uprzednio dzwoniąc po taksówkę. Wypaliłam go łapczywie, nieprzerwanie łkając, ale milczałam jak zaklęta. W towarzystwie innej osoby najpewniej mówiłabym jak szalona, ale charakter Jiyonga zmusił mnie do duszenia wszystkiego wewnątrz.
Przepłakałam całą drogę do jego mieszkania, z wzrokiem utkwionym za szybą. Nie potrafiłam się uspokoić. Dopiero po zajęciu miejsca na miękkiej sofie oraz wypiciu mocnego drinka, emocje zdawały się mnie opuszczać.
Wpatrywałam się tępym wzrokiem w niski, szklany stolik, trzymając w dłoniach szklankę typu highball z odrobiną alkoholu na dnie. Jiyong brzmiał tak samo jak wcześniej, zupełnie jakby nie przyłapał swojej dziewczyny na zdradzie, a ja nie płakałam histerycznie przez ostatnie trzydzieści minut. Dopiero zauważyłam, że jest mistrzem opanowania i w przeciągu kilku sekund zaczęłam mu tego cholernie zazdrościć.
— Wiesz... jestem zdziwiony.
— Tak, ja też — wyszeptałam, dziwiąc się, że mój głos może być aż taki chrapliwy. Chcąc się tego pozbyć, dokończyłam drinka i odłożyłam szklankę na stół, nazbyt głośno. Chłopak się roześmiał, przewracając oczami.
— Nie tym. Jestem zdziwiony, że aż tak cię to ruszyło. Nie powinnaś już być przyzwyczajona?
...czy on sugeruje, że osoby takie jak ja, w zupełności zasługują na takie traktowanie, a ja nie powinnam być oburzona tym, co się stało? Bezczelny!
— Do czego? Do zdrady?
Rozłożył ręce, jakby chciał mi pokazać cały otaczający nas świat i uśmiechnął się z politowaniem, patrząc na mnie spod czarnej grzywki.
— To show-biznes, kochana. Takie rzeczy są tutaj na porządku dziennym.
Westchnęłam ciężko i potarłam palcami skronie. Choć nie podobała mi się jego odpowiedź, musiałam przyznać mu rację. Pamiętałam, że nawet Chaerin mi o tym wspominała, choć wtedy nie chciałam przyjąć tego do świadomości.
— Widziałeś już Kiko w takiej sytuacji? — spytałam, na co on oparł się o tył kanapy i machnął dłonią. Leniwie zaczął rozpinać marynarkę.
— Żeby to raz — przyznał, po czym ściągnął ubranie i niedbale rzucił obok.
— I co, za pierwszym razem reagowałeś tak samo, jak teraz?
— Nie, ale z pewnością nie płakałem przed pół godziny... bez przerwy — powiedział złośliwym tonem, luzując czerwony krawat.
— Jestem kobietą — odpowiedziałam, jakby miało to wytłumaczyć wszystko, a moja płeć usprawiedliwiała w stu procentach wybuch, którego doświadczyłam. Pokręcił głową z politowaniem , a jego palce zatrzymały się na materiale, zupełnie ignorując supeł. Zmarszczył brwi.
— I co z tego? Siedzisz w tym dłużej niż ja, powinnaś już być uodporniona — zacisnęłam zęby; po raz kolejny przypomniał mi, że już to słyszałam.
— Ale, niestety, nie jestem. Uwierz mi, że wolałabym, żeby mnie to nie bolało, ale boli jak cholera — ponownie pokręcił głową i ściągnął krawat, starając się rzucić go na marynarkę. Nie udało mu się trafić. Przedmiot spadł na podłogę, ale mężczyzna w ogóle się tym nie przejął. Niewiele myśląc, wbiłam spojrzenie w materiał leżący na jasnych panelach, chcąc uniknąć kontaktu wzrokowego.
— Niepotrzebnie. No, ale wychodzi na to, że nie weszłaś w ten świat tak mocno jak ja. Po części ci zazdroszczę, a po części współczuję. Show-biznes niszczy ludzi, robi z nich zombie bez duszy. Ludzie myślą, że pieniądze i sława czyni nas szczęśliwymi, ale tak nie jest. W pewnym momencie większość się wyłącza, ma gdzieś miłość, liczy się tylko zysk oraz przyjemności. Jestem zdziwiony, że z tobą się tak nie stało, ale teraz cierpisz, więc chyba z naszej dwójki to ja mam lepiej.
Nie wiedziałam co na to odpowiedzieć, a on sprawiał wrażenie, jakby nawet nie chciał nic ode mnie usłyszeć.

Obserwatorzy